Na coraz bardziej kostniejącym rynku bankowym w Polsce pojawia się nowy gracz, choć raczej trudno spodziewać się, że wstrząśnie zastanym układem. Komisja Nadzoru Finansowego przyjęła do wiadomości, że Inbank z Estonii chce otworzyć u nas oddział, zbierać depozyty i udzielać kredytów. Estończycy będą działać na podstawie paszportu europejskiego, jak nazywa się unijną regulację, zgodnie z którą jeśli ktoś uzyskał w UE licencję bankową, wchodząc na kolejny rynek wspólnoty, nie musi już starać się o taki dokument u lokalnego nadzorcy.

Depozyt na 3,25 proc.
Inbank ma taki glejt od swojego nadzoru. Jest on świeżej daty, bo wydany został w 2015 r. Cała historia istnienia banku jest krótka jak wydruk z bankomatu: zaczął działalność w 2011 r. jako firma pożyczkowa. Z czasem dwóch Estończyków, Priit Põldoja i Jan Andresoo, doszło do wniosku, że potrzebują finansowania, a najlepiej do tego nadają się depozyty. Złożyli więc wniosek do nadzoru o licencję i ją dostali. Na swojej stronie internetowej chwalą się, że musieli wycofać reklamy i zamknąć akwizycję lokat, bo w ciągu jednego dnia zebrali ich więcej, niż potrzebowali. Właściciele konstatują, że klienci od pierwszego dnia zaufali nowemu bankowi. Było to jednak dobrze opłacone zaufanie, gdyż Inbank na starcie płacił 3,25 proc. za depozyt, co przy zerowych stopach jest zarobkiem nie do pogardzenia. Na koniec III kwartału bank miał 55 mln EUR depozytów, a suma bilansowa przekraczała 64 mln EUR. Bank notowany jest na estońskiej giełdzie, notowane są też jego obligacje. Na koniec września ubiegłego roku miał 1,7 mln EUR zysku. Wskaźnik zwrotu z kapitału to Himalaje w porównaniu z polskimi bankami — 24,1 proc. (9 proc. u nas). Marża odsetkowa przekracza wyobrażenia przeciętnego bankowca i wynosi 13,2 proc. (u nas 4 proc. to wynik bankowych stachanowców). Inbank zarabia głównie na sprzedaży kredytów gotówkowych i samochodowych. Nie są to tanie produkty. Nominalne oprocentowanie zaczyna się od 9,9 proc., ale realny koszt kredytu na 2 tys. EUR zaciągniętego na 5 lat to 23 proc. Na polskim rynku bankowym nie jest to jednak szokujące oprocentowanie.
Inbank za depozyty płaci już mniej niż na starcie, ale wciąż jest to niezła oferta. Na rocznej lokacie można dostać 1,25 proc. W euro! W Polsce złotowe roczne lokaty są niewiele lepiej oprocentowane.
Mały, ale ambitny
Polscy klienci mogą mieć nadzieję głównie na poprawę niezwykle mizernej oferty depozytowej, choć przy niewielkiej skali banku wielkiego zapotrzebowania na oszczędności nie będzie. Inbank zatrudnił na razie do polskiego oddziału tylko kilka osób, ale jak wynika z zapowiedzi Estończyków, eskapadę nad Wisłę traktują bardzo poważnie. Jak wyjaśniają na stronie internetowej, rynek estoński to 500-600 mln EUR kredytów, we wszystkich krajach nadbałtyckich — 2 mld EUR. Polski rynek konsumencki wart jest 35 mld EUR. Choć Inbank większego zagrożenia dla krajowych banków nie stanowi, powinny mieć się na baczności. W Estonii, gdzie rynek bankowy jest o wiele bardziej skostniały niż nasz i zdominowany przez Swedbank (72 proc.), Inbank zdobył 8 proc. rynku konsumenckiego.
Czarna strona paszportu
Czy w Polsce biznes w ogóle powiedzie się Estończykom? Wchodzą na rynek, który wkrótce może zostać przyduszony ustawą antylichwiarską, przygotowaną przez resort sprawiedliwości. Mocno ścina ona maksymalny koszt finansowania dla ludności. Regulacja uderza w firmy pożyczkowe, ale banki też odczują jej skutki. Historia banków detalicznych z paszportem w Polsce nie jest specjalnie budująca. Inbank jest trzecim bankiem, który próbuje u nas sił w taki sposób. Pierwszy przybył do nas Polbank, który po niezwykle intensywnym rozwoju zderzył się ze ścianą kryzysu i cudem uniknął losu greckiej matki, czyli bankructwa. Na szczęście w porę kupił go Raiffeisen.
Po nim zjawił się w Polsce Vanquis Bank z brytyjskiej grupy Provident. Szybko powinęła mu się jednak noga i po dwóch latach zwinął manatki. Wszystko to ku uciesze KNF, bo dla regulatora bank z paszportem, szczególnie z apetytem na klienta detalicznego, to gracz podejrzany. Ciemna strona paszportu polega na tym, że legitymujący się nim bank raportuje i podlega własnemu nadzorowi i niespecjalnie musi przejmować się polskim regulatorem.
Bank działający w oparciu o paszport podlega nie tylko rodzimemu nadzorowi, ale też jego depozyty są gwarantowane przez własny krajowy fundusz, odpowiednik naszego BFG. W całej UE obowiązuje jeden obowiązujący wszystkich limit gwarantowanej wypłaty: 100 tys. EUR. Tyle, bądź równowartość tej kwoty w lokalnych walutach, fundusz musi wypłacić deponentowi w razie upadłości banku.
OKIEM KONKURENTA
Z paszportem łatwiej niż od zera
WOJCIECH SOBIERAJ, prezes Alior Banku
Jeśli ktoś ma za granicą bank z bardzo dobrym systemem IT, doskonale zabezpieczonym, dobrą, bardzo dobrą bankowością internetową i mobilną to korzystając z paszportu, może spróbować wykorzystać posiadane zasoby na polskim rynku. Barierą wejścia są koszty marketingu i dotarcia do klienta. Nie znam biznesu Inbanku, żeby w sposób wiarygodny oceniać ich szanse. Mogę natomiast powiedzieć, że budowa banku na zasadzie start-upu w Polsce to zajęcie niezwykle trudne do realizacji. Bez 100 mln zł na IT nie ma sensu niczego zaczynać. Chyba że stawia się na eksplorację rynkowych nisz, których inni nie dostrzegają. Sytuacja dzisiaj na rynku jest trudniejsza, niż kiedy zaczynał Alior. Zaczynanie od podstaw jest zatem trudne. Spodziewam się natomiast, że będą wchodziły do nas banki z paszportem.
Inbank na tle banków w Polsce
Sektor bankowy według aktywów (w mld zł). Stan na koniec września 2016 r.
PKO BP 254
Pekao 163
BZ WBK 142
mBank 128
ING Bank Śląski 116
BGŻ BNP Paribas 69
Getin Noble 68,7
Millennium 67,1
Raiffeisen Polbank 54*
Alior 46,5
Citi Handlowy 42
BOŚ Bank 21
Idea Bank 20,4
Inbank 0,36
Najmniejszy bank spółdzielczy 0,02
*dane na koniec półrocza 2016 r.
Źródło: Raporty kwartalne