Wybory 15 października do Sejmu i Senatu są oczywiście fundamentem rządzenia Polską w latach 2023-27, ale… tylko fundamentem. Budowa rządowego gmachu zacznie się dopiero 16 października i w tej międzypartyjnej rozgrywce wyborcy będą już tylko kibicami. W latach 2015 i 2019 tak się składało, że lista PiS zdobywała w Sejmie (Senat w procedurze rządowej w ogóle nie uczestniczy) samodzielną większość bezwzględną – 235 mandatów, czyli z zapasem nad poprzeczką 231. Konstrukcja rządu dwukrotnie była oczywista już w czasie niedzielnego wieczoru wyborczego, chwilę po godzinie 21. Emocje opadały i kibice mogli przełączyć się na eliminacyjny mecz piłkarzy, który w 2019 r. nakładał się tak samo, jak będzie to w najbliższą niedzielę. Tym razem jednak wszelkie sondażowe znaki na niebie i ziemi wskazują, że lista PiS nr 4 oczywiście będzie najsilniejsza, ale bez szans na powtórzenie większości bezwzględnej.
Tuż po wyborach swoje symboliczne pięć minut jako prawdziwy, a nie malowany decydent otrzymuje prezydent RP. Andrzej Duda co do zasady powtarza swoje decyzje kalendarzowe, zatem harmonogram startu kadencji parlamentu skopiuje z lat 2015 i 2019. Oznacza to, że inauguracyjne posiedzenia Sejmu i Senatu wyznaczy na poniedziałek, 13 listopada 2023 r., tuż po Narodowym Święcie Niepodległości. Formalnie więc obie izby z kadencji 2019-23 będą funkcjonować w dotychczasowym składzie do 12 listopada i być może marszałek Elżbieta Witek… zwoła jeszcze krótkie posiedzenie Sejmu. Jego celem byłoby dokończenie trzech ustaw, czyli odrzucenie odrzucenia ich przez Senat. Dwie są ideologiczne (oświatowa i leśna), ale trzecia – o finansowaniu Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Energetycznego (NABE) – ma gigantyczne znaczenie gospodarcze. Ten sztandarowy projekt PiS dojrzewał bardzo długo, władcy chcieli przeforsować NABE rzutem na taśmę, ale się nie wyrobili. Może podejmą ostatnią rozpaczliwą próbę…
Po zaprzysiężeniu posłów Mateusz Morawiecki złoży 13 listopada konstytucyjną dymisję Rady Ministrów i otrzyma zadanie administrowania. Podkreślam różnice – do 12 listopada rząd PiS będzie działał pełnoprawnie, natomiast później powinien ograniczyć się do bieżączki i nie wychodzić w przyszłość. Najbliższy powyborczy okres powinien być bardzo dokładnie monitorowany, ponieważ w perspektywie ewentualnego oddania stołków władcy będą podejmowali najróżniejsze decyzje, zapewniające im jak najmiększe lądowanie, głównie finansowe. Sygnał już został wysłany – do Sejmu startuje z listy PiS cała masa wysokich urzędników, którzy nie mogliby łączyć stanowiska z mandatem, ale czując zagrożenie, próbują profilaktycznie przeskoczyć na tłustą posadę parlamentarną.
Dopiero dymisja odchodzącego rządu formalnie otwiera rozgrywkę o nowy. A zatem do 13 listopada ostra walka będzie się toczyła pod politycznym dywanem. W ciągu 14 dni od inauguracji Sejmu (czyli najpóźniej w poniedziałek, 27 listopada) prezydent w pierwszym kroku konstytucyjnym powołuje Radę Ministrów i odbiera od jej członków przysięgę. Wcześniej podejmuje najważniejszą decyzję – kogo desygnuje na premiera, a potem na jego wniosek powołuje rząd. Termin desygnowania nie jest ustalony, nastąpi to między 14 a 25 listopada. Zaprzysiężony rząd od razu obejmuje ministerstwa i rozpoczyna normalne funkcjonowanie. Pozostaje mu jeszcze tylko drobna formalność — otóż w ciągu kolejnych 14 dni (według mojego kalendarza najpóźniej w poniedziałek, 11 grudnia) prezes Rady Ministrów musi przedstawić Sejmowi programowe exposé i poddać się próbie wotum zaufania. Udzielane jest większością bezwzględną, czyli głosy wstrzymujące się sumowane są z przeciwnymi. Nigdy nie zbiera się 460 posłów (swoją drogą to paranoja, że nawet w głosowaniach najbardziej strategicznych kilku zawsze wagaruje), zatem rząd potrzebuje nie dosłownie 231 głosów, lecz realnie o 1-2 mniej. Właśnie to głosowanie będzie w skali ważności drugim po naszym powszechnym w niedzielę. Rząd z udzielonym wotum zaufania ma przed sobą długą perspektywę, nawet gdy jego większość w Sejmie stopnieje.
Jeśli wotum zaufania nie zostanie udzielone (a np. remis 229:229 to klęska), w drugim kroku inicjatywę przejmuje Sejm. Marszałek jest tylko organizatorem, faktycznie decydują zawierające porozumienie kluby. Sejm ma 14 dni na wybranie (nastąpiłoby to przed Bożym Narodzeniem) swojego prezesa Rady Ministrów i proponowanego przez niego składu rządu. Wymagana jest również większość bezwzględna, po formalnym wyborze powtarzane jest, po przedstawieniu exposé, głosowanie nad udzieleniem wotum zaufania – wyniki zapewne będą identyczne lub bardzo zbliżone. Po sukcesie Rada Ministrów udaje się do prezydenta, który wręcza formalne akty powołania i odbiera od wszystkich przysięgi, zaś prosto z pałacu ministrowie obejmują resorty i rozpoczynają rządzenie.
Jeśli premierowi sejmowemu także się nie powiedzie, to inicjatywa powraca w trzecim kroku do prezydenta. Powtarza się cała procedura, czyli w ciągu kolejnych 14 dni (jesteśmy już zapewne w styczniu 2024 r.) kolejne desygnowanie premiera oraz powołanie i przyjęcie przysięgi od ministrów. Może to być ponownie premier z nieudanego pierwszego kroku, ale również ktoś zupełnie inny, analogicznie dzieje się z ministrami. W Sejmie powtarza się procedura z rządowym exposé i wotum zaufania, ale z jedną różnicą o wręcz ogromnym znaczeniu – w ratunkowym trzecim kroku wystarcza większość zwyczajna, głosy wstrzymujące się nie grają.
Konstytucyjna długa ścieżka została raz przećwiczona – w 2004 r. na rządzie Marka Belki. Ogromna różnica jest taka, że rozbity wówczas Sejm nie miał szans nawet podjęcia próby postawienia własnego drugiego kroku. Rząd został przeforsowany przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego w trzecim, z definicji jako słaby mniejszościowy i wyłącznie dlatego, że parlament zostałby rozwiązany rok przed upływem kadencji. Niepowodzenie trzeciego kroku oznacza bowiem automatycznie kolejne wybory! Teraz ewentualne powtórkowe odbyłyby się może np. 24 marca 2024 r., tuż przed Wielkanocą, a przecież na 7 kwietnia planowane są... odłożone o pół roku samorządowe. Nastąpiłaby zatem zbitka, której jesienią 2023 r. PiS właśnie chciało uniknąć. Ba, na horyzoncie w kolejce już stoją 9 czerwca 2024 r. wybory europejskie…
Z powyższej analizy wynika, że niepowodzenie budowy rządowego gmachu byłoby dla Polski fatalne. Na 48 godzin przed wylewaniem fundamentu pytanie retoryczne brzmi – który konstytucyjny wariant można uznać za najbardziej prawdopodobny. Jedna okoliczność jest pewna nie na sto, lecz na tysiąc procent – otóż Andrzej Duda zrobi absolutnie wszystko, aby podtrzymać władzę jego matki partii. Zgodnie z polityczną logiką na całym świecie głowa państwa w pierwszej kolejności rozmawia o misji formowania rządu z szefem partii najlepszej w wyborach. W Polsce również tak bywa i na ogół rząd powstaje. Tuż po przełomie ustrojowym zdarzyły się jednak dwa przypadki, gdy desygnowany premier szybko rezygnował. Po wyborach w 1989 r. Wojciech Jaruzelski, nowy prezydent PRL (jedyny w dziejach z takim tytułem), forsował Czesława Kiszczaka, ale premierem został Tadeusz Mazowiecki. W 1991 r. Lech Wałęsa powierzył misję Bronisławowi Geremkowi, ale to był żart trwający kilka dni – premierem został Jan Olszewski, co prawda też tylko przejściowo. Obecnie w różnych sondażach rozrzut liczby mandatów przodującej listy PiS jest ogromny, od 190 do 215. Niezależnie od wyniku Jarosław Kaczyński będzie starał się zatem dokupić posłów, ale tym razem hurtowo cały klub, ze 20-40, bo na starcie kadencji pojedynczych wyrywać się nie da. Po drugiej stronie będzie zwierała szyki dotychczasowa opozycja, która może znajdzie siły na odrzucenie w Sejmie w pierwszym kroku premiera z PiS, ale dzisiaj nikt nie wie, czy uda się zebrać większość bezwzględną również dla zatwierdzenia wynegocjowanego kandydata w kroku drugim. Notabene istnieje jeszcze jedna ważna okoliczność, zupełnie inna ścieżka konstytucyjna, która być może jednak skonsoliduje Sejm do pracy i zatwierdzenia rządu. Otóż jeśli Andrzej Duda nie otrzyma do 31 stycznia do podpisu ukończonej ustawy budżetowej na 2024 r., to może (chociaż nie musi) parlament rozwiązać.
Wobec rozchwiania sondaży z typowaniem prawdopodobieństwa wariantów lepiej odczekać do niedzielnego wieczoru. A najlepiej do finalnego obwieszczenia Państwowej Komisji Wyborczej, spodziewanego w poniedziałek wieczorem. Wtedy zacznie się wielka partyjna arytmetyka, a dla nas wszystkich ekwilibrystyka zapisana w tytule. Według stanu na dzisiaj spróbuję jednak wytypować precyzyjnie, z dokładnością do jednego mandatu, niedzielną zdobycz pewnego komitetu. Chodzi o… Mniejszość Niemiecką, która w opolskim okręgu nr 21 najprawdopodobniej obejmie tradycyjnie aż/tylko jeden. Ale akurat nie ten wynik rozstrzygnie o rządzeniu Polską...