Pamiętają fasony, kolory, faktury tkanin

Agnieszka Ostojska, Ewa Bęczkowska
opublikowano: 2003-03-07 00:00

Moda — najbardziej kobieca dziedzina. Miejsce na fantazję, kreację i... biznes. Polskie projektantki — z jednej strony tworzą świetne kolekcje, z drugiej twardą ręką prowadzą biznes.

Grażyna Hase, Teresa Rosati, Anna Kuczyńska, Ewa Minge. Głośno o nich nie tylko w kraju. Kochają to co polskie. Wełnę z Tomaszowa, jedwab z Milanówka. Inspirowane przez naturę, ulicę, codzienność. Na ich pokazy ściągają tłumy. Nie gapiów, ale wytwornej klienteli, której w Polsce coraz więcej.

Grażyna Hase

Modny benefis

Grażyna Hase w 40-leciu polskiej mody — widnieje napis na pawilonie 11. na Poznańskim Tygodniu Mody. Wystawa, zdjęcia dawnych kolekcji, wycinki prasowe. I jubileuszowy pokaz.

W świecie mody — w roku 1959... jako modelka. Jako projektantka zadebiutowała w 1967 r. Pierwszą własną kolekcję pokazała też w Szwajcarii, gdzie okrzyknięto ją polską Mary Quant. „Do mody mini wprowadziła elementy marksizmu i leninizmu” — rozpisywały się zachodnie żurnale. Nic dziwnego — jej sztandarowy model nazywał się „Lenin”. Od tamtego czasu prezentowała kolekcje m.in. w Paryżu, Nowym Jorku, Berlinie, Wiedniu, Moskwie... Jej pokazy uchodziły za ekstrawaganckie.

— Jako pierwsza w Polsce wpuściłam na wybieg psy, motory, a zespoły grały na żywo — wspomina Grażyna Hase.

Trudności? — Moje życie nie jest takie trudne. Zrobiłam kolekcję, która się spodobała — chwali się. Jest wymagająca. Jej perfekcjonizm to zmora nie tyle dla niej, co dla niektórych współpracujących z nią ludzi.

Piękne momenty w jej karierze? Było ich mnóstwo, choćby pokaz jubileuszowy. Specjalnie przygotowała nową kolekcję — kontynuację pierwszej, inspirowanej Rosją. Przypomniała też kilka starych modeli. Tylko polskie surowce: jedwab z Milanówka, kapelusze ze Skoczowa, wełniane tkaniny z Tomaszowa Mazowieckiego, buty od Gino Rossiego — rodzimego producenta.

Ma nadzieję, że to nie finał, ale początek:

— Kto wie? Może dostanę jeszcze większe szanse.

Plany? Jak sama mówi — banalne. Wraca do atelier i pracuje. W ciszy i spokoju.

Marzenia? Jedno się spełniło. Zrobić pokaz mody w pawilonie 11., z wystrojem á la wieża Eiffel’a. Kiedyś chciała mieć prawdziwe miejsce do pracy. To znaczyło: stary dom. Tak jak miała Coco Chanel w Paryżu. Na górze mieszkanie, na dole pracownia. Wydaje się, nic trudnego:

— To nie takie proste. W Polsce projektantów nie docenia się.

Młode pokolenie? — Zdolni. To na pewno. Arkadius na przykład, ale czy on jest polskim projektantem? On chyba jest obywatelem świata — mówi.

Teresa Rosati

Fotografie w pamięci

Moja przygoda z modą zaczęła się już w I klasie liceum. Lekceważone przez innych prace ręczne, dla mnie były przełomem: uświadomiłam sobie, że szyć, projektować chciałabym także w dorosłym życiu. Fascynowała mnie tkanina i to, co można z nią zrobić. Na początku ubierałam rodzinę, znajomych, siebie. Ale byłam za młoda, by podejmować poważne decyzje. W tamtych czasach rodzice chcieli dla mnie solidnego wykształcenia. No i skończyłam handel zagraniczny...

W 1997 r. udało mi się przygotować pierwszą kolekcję, którą pokazałam rok później w Zachęcie. Przyszły tłumy. Byłam zaskoczona. Przejęta. Także dobrym przyjęciem. Podjęłam decyzję: dwa razy do roku urządzę pokazy.

Ambitnie wykorzystywałam rodzimą produkcję. Milanówek na zamówienie robił szyfony, żakardy, tafty, Żyrardów — len, zakłady w Tomaszowie Mazowieckim — wełnę. Właśnie z polskich tkanin, w polskich szwalniach, szyjących na eksport, moje projekty zmieniały się w stroje. Niełatwo było znaleźć solidnych wykonawców — krótkie serie to nie był dla nich biznes. Dochodziło do ciągłych opóźnień.

Przyszły pierwsze ważne pokazy za granicą... Pamiętam targi w Lipsku, dni polskie w Atenach, gdzie prezentowałam kolekcję dla świata dyplomacji. Przyszło tam 2 tys. osób, a prasa grecka pisała o tym, co zaproponowałam, bardzo pochlebnie.

Co nadaje impuls moim projektom? Pewnie nie będę oryginalna, ale na przykład elementy różnych kultur, głównie Dalekiego Wschodu: japońskie, chińskie tkaniny czy detale. I ulica — w Genewie, w Warszawie, w Paryżu... Także powroty do przeszłości. Pamiętam kreacje matki, babki, ciotek. Pamiętam fasony, kolory, faktury tkanin... Minęło tyle lat, a nadal mam przed oczami najdrobniejsze szczegóły. Te fotografie w pamięci są niepowtarzalnym wzorem.

Anna Kuczyńska

Moje znaki: papier, żakard, jedwab

„Puls Biznesu”: Gdzie się pani nauczyła projektować?

Anna Kuczyńska: W Rzymie na Akademii Koefia, a później w Paryżu — w Esmod. Nie najgorsze szkoły... Właściwie interesuję się architekturą, ale to — wbrew pozorom — bliskie modzie. Takie konstruowanie na człowieku.

Pierwszy pokaz odbył się...

— W domu, w 1999 roku. Nie brakowało pomysłów, lecz środków. Chyba miałam coś do zaoferowania, bo spotykamy się regularnie co pół roku w większym gronie — profesjonalnym. Są sponsorzy, pokazy z rozmachem.

Polska sprzyja projektantom?

— Trzeba mieć zacięcie do pracy i siłę kreacji, wtedy nieważne, gdzie jesteś. Ma ją Arkadius, Tomasz Zeń. Oto przykłady, że oryginalność w tym zawodzie pomaga odnieść sukces.

Moda to forma sztuki?

— Nie, produkt dla odbiorcy —kobiety, mężczyzni, którzy żyją i pracują w świecie rzeczywistym. Owszem, haute couture to sztuka dla sztuki. Luksusowe pr^et-`a-porter wydaje się jednak codziennością, choć wyszukaną — dla ludzi, którzy chcą lub wręcz muszą być dobrze ubrani.

Co to znaczy?

— To — na przykład — ubrania szyte na miarę. Po to, byś czuł się dopieszczony strojem, byś mógł podkreślić osobowość.

Inspiruje Panią...

— Wszystko. Pomysły są kompilacją doświadczeń, podróży, wystaw, które obejrzałam, koncertów, na których bywam. I dnia powszedniego — mojego i bliskich.

Pani ulubione tworzywo...

— Jedną z kolekcji wykonałam z papieru — to takie wspomnienia z lat 80. Taki właśnie miałam nastrój... Ostatnio sięgnęłam po czarny jedwab. Były również żakardy, tkane na XIX-wiecznych krosnach w Warszawie — w jednej z trzech manufaktur na świecie. Następna kolekcja wykorzystuje bawełnę.

Ewa Minge

Sztuka i kalkulator

Firmę otworzyłam 11 lat temu, ale projektowaniem zajmowałam się o wiele wcześniej. W podstawówce, w średniej szkole koleżanki chodziły w kreacjach wymyślonych przeze mnie. I ja też.

Na samym początku dostałam intratną propozycję. Inwestor z zagranicy chciał otworzyć dla mnie 40-osobową fabryczkę — miałam jedynie projektować. Przestraszyłam się. Za duża odpowiedzialność. Zdecydowałam się na pracę od podstaw. Krok po kroku — uczyłam się. Jak otwierałam firmę, miałam 21 lat. Początki były trudne. Jak zawsze... Żadna krawcowa nie chciała pracować dla tak młodej osoby. Przekonywałam, prosiłam. Zaczęłam od trzech maszyn. Prawdziwie profesjonalna okazała się jedna.

Potem ta moja mała firemka zaczęła rosnąć w oczach. Po czterech latach zatrudniałam już 40 osób. Wtedy postanowiłam wyjść z ukrycia. Wzięłam udział w konkursie podczas Poznańskiego Tygodnia Mody i... wygrałam dwie srebrne pętelki naraz. Woda sodowa mi nie uderzyła, ale postanowiłam wykorzystać tę chwilę reklamy. Posypały się propozycje: projektowanie dla wielkich koncernów. Moja fabryczka dostawałaby coś od nich do przeszycia. Nie chciałam. Rozbudowywałam własny interes. Z czasem rosła ekskluzywna klientela. Wśród nich pojawiły się piosenkarki, aktorki, ale też pani prezydentowa Jolanta Kwaśniewska.

Dziś zatrudniam 100 osób. Trochę żałuję, że nie zatrzymałam się na 50-60-osobowym składzie. Z punktu widzenia ekonomicznego firma jest wówczas najbardziej dochodowa. Przy dzisiejszym bezrobociu nie mam jednak sumienia nikogo zwolnić. Szczycę się tym, że do administracji firmy potrzeba mi dokładnie dwóch osób. Sekretarki i księgowej.

Stworzyłam trzy marki: Minge — kolekcja dla wszystkich, Eva Minge — ekskluzywne autorskie projekty oraz Red dot — markę znaną na Zachodzie.

Plany na przyszłość? Znowu pojawiły się propozycje z zagranicy. Tym razem inwestor chce rozpocząć regularną kampanię reklamową kolekcji Eva Minge w Europie. Zastanawiam się... Nie jestem oszołomem — do tego typu propozycji podchodzę z dystansem. Kocham sztukę, projektowanie, tkaniny, nietuzinkowe pomysły. Ale twardo stoję na ziemi. Umiejętność liczenia to jedyna gwarancja spełnienia marzeń.