Stanął w całkowitej opozycji do rynkowych trendów. Postanowił, że czytelnikom e-booków pozwoli bez ograniczeń kopiować i przekazywać elektroniczne książki zebrane w jego serwisie. Co więcej, to klient będzie decydował, ile chce zapłacić za pobrane z sieci egzemplarze i czy w ogóle dana pozycja literacka jest warta zapłaty. Czytelnik pieniądze będzie mógł wpłacić w dowolnym momencie, przy zakupie e-książki, w trakcie jej czytania lub po zakończeniu lektury. Kto jest tak odważny?

Mowa o Michale Kicińskim, jednym z założycieli odnoszącej sukcesy w kraju i za granicą firmy CD Projekt, współtwórcy popularnej gry „Wiedźmin”. Teraz inwestuje w kolejne projekty, jednym z nich jest OpenBooks.com.
Nietypowy biznes
Jak zaznacza, jego wcześniejsze doświadczenia biznesowe wskazują, że jeżeli ktoś będzie chciał nielegalnie ściągnąć z internetu książkę, nie płacąc za nią, i tak to zrobi, pomimo nakładanych na e-booki zabezpieczeń, ograniczających powielanie egzemplarzy. Liczy więc głównie na uczciwych klientów.
— Ten model bazuje na dobrych intencjach ludzi. Chciałbym po prostu przywrócić łatwość dzielenia się książkami. Kupując tradycyjne, papierowe wydanie, książkę możemy komuś pożyczyć lub dać w prezencie. Obecna formuła dystrybucji e-booków mocno to utrudnia — zaznacza Michał Kiciński. Na nowatorską formułę muszą wyrazić zgodę również autorzy czy wydawcy książek zamieszczanych na OpenBooks. com. Kopiowanie sygnowanej przez nich twórczości nie narusza więc niczyich praw autorskich.
— Zdaję sobie sprawę z tego, że nie jest to propozycja, którą zainteresują się największe wydawnictwa. OpenBooks.com to raczej szansa na zaistnienie na rynku, a tym samym w świadomości czytelników, dla mniejszych wydawców i osób, które swoje książki wydają samodzielnie. Chcemy też współpracować z organizacjami pozarządowymi i spółkami non profit, w których działalność wydawnicza stanowi wsparcie dla podstawowych projektów.
Każda zamieszczona u nas książka jest opatrzona zakładkami wyjaśniającymi, jak działa system, i zachęcającymi do finansowego wsparcia jej twórców czy przekazywaniapublikacji kolejnym osobom. Nasz system działa w duchu marketingu szeptanego, wykorzystujemy też schemat tzw. wirusowego rozpowszechniania treści — wyjaśnia Michał Kiciński. OpenBooks pobiera prowizję od sprzedaży zrealizowanej za pośrednictwem platformy. Wydawcy lub autorzy w każdej chwili mogą wycofać swoją e-książkę z serwisu, pamiętając przy tym, że pobrane wcześniej nadal będą mogły być powielane przez użytkowników.
Wylęgarnia talentów
Serwis dopiero wystartował, dodatkowo koncept mocno rozmija się z dominującym nurtem wydawniczym. Na zbudowanie dużej oferty potrzeba czasu.
— Spopularyzowanie serwisu wymaga od nas wiele pracy. Będziemy próbowalidotrzeć do społeczności skupiających miłośników literatury. Chcemy też współpracować z innymi serwisami, które taki model sprzedaży książek mogłyby promować, choćby z powodów ideologicznych. Docelowo koncept ma działać na szeroką skalę. Liczymy również na to, że na naszej platformie zostaną odkryci nowi, utalentowani autorzy — mówi Michał Kiciński. Proponowana przez OpenBooks formuła „otwartej” sprzedaży e-booków nie została stworzona wyłącznie z myślą o odbiorcach z rodzimego rynku. Serwis jest anglojęzyczny i ma zasięg międzynarodowy.
— Jeszcze w tym roku planujemy umożliwić przesyłanie książek i opisów w różnych językach, jednak sam serwis na razie pozostanie anglojęzyczny — zapowiada Michał Kiciński. Debiut OpenBooks.com odbył się na targach London Book Fair. I głównie w Wielkiej Brytanii, ale też w Stanach Zjednoczonych, przedstawiciele firmy szukają obecnie nowych partnerów i kontaktów biznesowych.