W ubiegłym tygodniu na rynku niewiele się działo. Kontrakty poruszały się w bardzo wąskim paśmie wahań, nie reagując na silną przecenę akcji na rynkach zachodnich. Pozornie wyglądało to bardzo optymistycznie — brak reakcji na negatywne wydarzenia jest objawem siły rynku. Dwie ostatnie sesje tygodnia — a zwłaszcza sesja piątkowa — przyniosły jednak poważne rozstrzygnięcie. Rynek zaczął spadać i w piątek zszedł poniżej istotnego średnioterminowego wsparcia na poziomie 1340. Teraz warto się zastanowić, czy „wyskok” z ubiegłego tygodnia nie był pułapką.
Odwołam się do komentarza z ubiegłego tygodnia, w którym zwróciłem uwagę na sytuację kontraktów na akcje Pekao SA. Jak wiadomo, są to walory najbardziej wpływające na zachowanie się indeksu WIG 20. Ich kurs zniżkował systematycznie już od połowy maja. Akcje wyglądały znacznie słabiej niż sam indeks. Spadki, z nielicznymi wyjątkami, miały miejsce praktycznie na każdej sesji. Sam wykres znajdował się wewnątrz kanału wzrostowego i zbliżał się do dolnego ograniczenia tego kanału na wysokości 105 zł. Mimo że spadek wyniósł dzięki temu ponad 10 zł, nie było jeszcze podstaw do niepokoju — w końcu nadal utrzymany był trend wzrostowy.
Prawdziwa katastrofa przyszła w piątek — inwestorzy obudzili się i zauważyli, że padająca Stocznia Szczecińska jest dłużnikiem banków. Cena kontraktów na Pekao SA w piątek wybiła się dołem z kanału. Oznacza to jednoznacznie zakończenie kilkumiesięcznego trendu wzrostowego. Jak zawsze w takiej sytuacji możliwy jest ruch powrotny (do około 105 zł), zwłaszcza że wiele „grubych portfeli” posiadało te akcje, jako najważniejszy składnik aktywów. Chodzi oczywiście o OFE.
Głównymi sprzedającymi mogą być jednak inwestorzy zagraniczni, którzy już od dłuższego czasu reagują wprost na złe lub niejasne informacje związane z naszymi spółkami — sprzedają natychmiast i bez skrupułów. Być może liczą na to, że kurs nie załamie się zbyt mocno. W końcu istnieją jeszcze fundusze emerytalne.