Chiny wpadły w błędne koło inwolucji – wyniszczającej konkurencji, która uderza nie tylko w bilanse firm, ale też gospodarstw domowych, co w konsekwencji prowadzi do spirali deflacyjnej. Spadają ceny, płace i zyski przedsiębiorstw – taka jest główna teza fascynującej analizy Bloomberga sprzed kilku dni.
Inwestycje najgorsze od czasów pandemii
Według danych za październik inwestycje firm kurczą się w najszybszym tempie od kryzysu pandemicznego, eksport – a więc kluczowy motor wzrostu – również spada, a dynamika konsumpcji z miesiąca na miesiąc wyhamowuje. To wszystko coraz bardziej przypomina recesję bilansową, która trzy dekady temu wpędziła Japonię w długotrwałą stagnację. Duże zadłużenie zmusza firmy i gospodarstwa domowe do radykalnego oszczędzania, by spłacać zobowiązania, co dusi popyt, obniża ceny i zyski, a w konsekwencji grozi wciągnięciem gospodarki w głęboką recesję.
Wprawdzie według oficjalnych danych PKB Chin rośnie w tempie ok. 5 proc. rocznie (zakładając, że dane nie są fałszowane), czyli zgodnie ze strategicznym celem Komunistycznej Partii Chin na ten rok, ale na dłuższą metę utrzymanie trwałego wzrostu gospodarczego przy deflacji cen i płac nie jest możliwe. W sferze realnej będzie musiało dojść do jakichś dużych zmian.
Stymulacja za słaba by uratować bilanse
Standardową receptą na wyrwanie się z deflacji jest naprawa bilansów uczestników życia gospodarczego. Na przykład duży zastrzyk gotówki dla gospodarstw domowych, by te zaczęły więcej konsumować. Huang Yiping, członek komisji polityki pieniężnej Ludowego Banku Chin, diagnozuje sytuację wprost: „Naprawdę potrzebujemy, aby rząd, w tym bank centralny, zrobił coś poważnego – naprawił bilanse gospodarstw domowych, przedsiębiorstw, samorządów, a może także instytucji finansowych” - cytuje Bloomberg. To pokazuje, że deflacja jest traktowana jako bardzo poważne wyzwanie.
Pekin regularnie od kilku lat wprowadza wprawdzie różne pakiety stymulacyjne ale na razie nie widać, by to przekładało się na poprawę nastrojów i istotne przyspieszenie konsumpcji.
Mocno w oczy rzuca się regres inwestycyjny firm. Jest to głównie zasługa nakładów na nieruchomości (np. budynki i magazyny), które już od czterech lat kurczą się w tempie dwucyfrowym. W październiku było to -14,7 proc. r/r. Ale jednocześnie spowalnia także dynamika nakładów na aktywa produkcyjne, czyli na przykład maszyny i urządzenia (+2,7 proc. wobec średniej z ostatnich trzech lat wynoszącej 8,6 proc.) oraz infrastrukturę, a więc drogi czy mosty (0,1 proc. wobec średniej 6,1 proc.). Albo firmy przestają inwestować, bo spowalnia popyt konsumpcyjny, albo są to pierwsze efekty antyinwolucji, czyli celowego dążenia Pekinu do ograniczania mocy produkcyjnych, by przeciwdziałać spadającym zyskom i cenom.
Jak nakłonić Chińczyków do zakupów
Negatywne sygnały napływające zza Wielkiego Muru coraz częściej rodzą zasadne pytania: czy Chiny weszły w erę długookresowej stagnacji? Globalizacja, której kraj był głównym beneficjentem się kończy, uprzemysłowienie nie daje już takich korzyści dla wzrostu, recesja demograficzna ogranicza dopływ rąk do pracy, kryzys na rynku nieruchomości się przedłuża.
Niektórzy sądzą więc, że Chiny potrzebują nowego modelu rozwoju, który w większym stopniu będzie oparty na popycie wewnętrznym i rozwoju usług, a nie ekspansji przemysłowej i eksportowej. Inaczej prędzej czy później gospodarka spowolni.
Ale zmiana modelu rozwoju w tak ogromnej machinie to jest potężne wyzwanie. Na wiele, wiele lat. Bo jak sprawić, by społeczeństwo zupełnie nieprzyzwyczajone do wydawania, zaczęło teraz konsumować znaczną część swoich dochodów? Stopa konsumpcji. liczona jako udział w PKB w Chinach to 38,8 proc. - o 24,2 pkt proc. niżej od średniej globalnej, podczas gdy płace w stosunku do PKB to prawie 60 proc. Z kolei stopa oszczędności brutto (udział w dochodzie narodowym) wynosi 50 proc., czyli o ok. 30 pkt proc. więcej niż w krajach OECD.
Może właśnie dlatego pakiety fiskalne nie podnoszą popytu, bo ludzie przez lata nauczeni byli oszczędzać, a nie wydawać.
