Inwestycja jak tysiące innych na rynku kapitałowym, a jednak wzbudziła kontrowersje. Dlaczego? Z trzech powodów. Po pierwsze, pieniądze ulokowano w funduszach hedgingowych, które z definicji prowadzą bardziej ryzykowną politykę inwestycyjną. Po drugie, trafiły do funduszy zarządzanych przez superbogatych, w tym amerykańskiego miliardera Ray'a Dalio. I po trzecie, inwestycji dokonał najstarszy Kościół nurtu anglikańskiego, którego hierarchowie ze zwierzchnikiem arcybiskupem Rowanem Williamsem ostro krytykowali niektóre agresywne metody… funduszy hedgingowych.
O sprawie zrobiło się głośno po ujawnieniu corocznego raportu rady emerytalnej Kościoła, która zarządza środkami odkładanymi na emerytury 32 tys. pracowników Kościoła, nie tylko duchownych, ale także świeckich. Wynika z niego, że 6 proc. z miliardowej puli przekazano do funduszy hedgingowych Bridgewater Associates, Winton Capital i Blackrock Asset Management.
Pastorzy się zaniepokoili, a dziennik "The Guardian" napisał tekst o wymownym tytule "Kościół Anglii ryzykuje emerytury pastorów w funduszach hedgingowych." Przypomniano od razu wszystkie "bardziej soczyste" komentarze hierarchów wygłaszane przy okazji panoszącego się kryzysu. Często nie były to miłe słowa wypowiadane w kierunku bankierów i menedżerów. Przedstawiciel rady uspokaja, że Kościół odrzucił kilka funduszy właśnie ze względów etycznych dotyczących krótkiej sprzedaży, manipulacji i spekulacji rynkowych.
O co więc chodzi? Chyba nie tyle o same pieniądze, co o negatywny przekaz. Hierarchowie najpierw krytykują system pazernie nastawiony na czerpanie zysku, a następnie sami decydują się brać w tym systemie udział. Taka "gra na dwa fronty" może budzić niesmak.
Tematy pojawiające się na styku finansów i Kościoła z natury rzeczy są bardzo delikatne i wymagają niezwykłego wręcz wyczucia od duchownych. To trochę takie zderzenie z brutalną rzeczywistością. Z jednej strony Kościół musi pokazać, że zysk i pieniądze to nie jego cele i ideały, a z drugiej musi dobrze i sprawnie (czyli zyskownie!) zarządzać powierzonym środkami. I dotyczy to nie tylko emerytur duchownych, ale przede wszystkim zdobywania pieniędzy na samo dzieło Kościoła, czyli na przykład działalność charytatywną i pomocową. Brak spójności komunikatów dawanych wiernym i lęk przed otwartością to najgorsze z możliwych rozwiązań w zmaganiu się z finansowaniem Kościołów.
Pieniądze jako jedna z ludzkich namiętności były obecne w chrześcijaństwie od samego początku i zawsze stanowiły pokusę. Z finansami mocować musieli się już sami apostołowie. To nie tylko wyzwanie dla Kościołów anglikańskich, ale także wszystkich pozostałych. I tych dużych, i tych małych.