Bruksela zaleca restart stoczniowej prywatyzacji. Dla firmy z Gdyni może to jednak oznaczać kosztowne bankructwo.
Rok 2007 ma być rokiem stoczniowej prywatyzacji.
— Docierają do mnie sygnały od inwestorów i przedstawicieli branży, którzy nie wierzą, że rząd sprywatyzuje stocznie. Zapewniam, że wśród członków rządu jest wola przeprowadzenia tego procesu — mówi Paweł Poncyljusz, wiceminister gospodarki.
Podkreśla, że dopóki nie uzgodniono z Brukselą redukcji mocy produkcyjnych stoczni, nie bardzo jest o czym z inwestorami rozmawiać.
— Komisja Europejska zaleca restart procesu prywatyzacji — dodaje wiceminister.
Po przygotowaniu memorandów ponownie więc zostaną wysłane zaproszenia do inwestorów. W przypadku Stoczni Gdynia na ich poszukiwanie nie ma jednak zbyt wiele czasu. Grozi jej bankructwo, a wraz z nią upaść może cały sektor. Firma przedstawiła wspólnie z Instytutem Globalizacji raport o ewentualnych skutkach swojej upadłości.
— Sama upadłość Stoczni Gdynia to koszt dla budżetu 3,5 mld zł — szacuje Kazimierz Smoliński, prezes stoczni.
Skarb musiałby m.in. wypłacić bankom z tytułu poręczeń i gwarancji kredytowych 245 mln USD i 405 mln USD z tytułu poręczeń zaliczek armatorskich. Wypłaty z tytułu poręczeń Agencji Rozwoju Przemysłu (ARP) oszacowano na 48 mln zł, a z Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych na 190 mln zł. Stocznia nie oddałaby też 500 mln zł długów wobec ZUS, fiskusa, ARP i Korporacji Polskie Stocznie.
Upaść mogliby też stoczniowi kooperanci. W sumie koszty stoczniowej upadłości mogłyby sięgnąć 10 mld zł.