Z Ameryki
Od dłuższego czasu oczekiwałem, że indeksy giełdowe będą zwyżkowały w oczekiwaniu na rozpoczęcie wojny z Irakiem. Inwestorzy jednak nie byli pewni, kiedy konflikt się rozpocznie. Obecnie wydaje się, że wszystko jest już jasne — wojna zacznie się w tym miesiącu, a może nawet w tym tygodniu.
Bardzo wielu analityków lekceważy zwrot rynku widząc w nim jedynie odbicie w rynku niedźwiedzia. Jeśli ktoś ma wątpliwości to powinien spojrzeć na reakcję rynków walutowych i towarowych. W tym tygodniu wszystko się musi rozstrzygnąć. Czeka nas seria spotkań polityków ze szczytów władzy. Nie sposób prognozować czy te rozmowy przyniosą jakieś rozwiązania. Wiadomo jedno: gdyby jakaś rezolucja została przyjęta, to rynki przywitałyby ją dużymi wzrostami. Brak porozumienia wydaje się być już zdyskontowany w cenach akcji, ale konsekwencje byłyby długotrwałe i niezwykle niekorzystne.
Wojna ma przynieść ożywienie gospodarcze. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystko ma się zmienić. O ile nie będzie wielkich komplikacji w opanowaniu Iraku, nadzieje wywołają ożywienie, które może potrwać nawet kilka tygodni (miesięcy). Wzrośnie zaufanie konsumentów, indeksy giełdowe ruszą do góry. Wszystko to będzie bazowało właśnie na nadziejach. Według mnie, płonnych. Podobnie uważa większość biznesmenów. Sondaż przeprowadzony przez Narodową Federację Niezależnego Biznesu pokazuje, że tylko 8 proc. ankietowanych wskazało otoczenie polityczne jako przyczynę spowolnienia gospodarki. Wykorzystanie potencjału produkcyjnego nie wzrosło z dna, które osiągnęło w 2001 r. (około 75 proc.) i nie zanosi się na szybki zwrot. Aby coś zmienić w sektorze produkcyjnym potrzeba dużo czasu. Okaże się wtedy, że wojna nie pomogła co pogorszy nastroje i znowu zahamuje ożywienie, a spółki są nadal bardzo drogie.
Wspominałem już, że General Electric dzięki kreatywnej księgowości podał w raporcie rocznym, iż jego fundusz emerytalny przyniósł zysk, kiedy tak naprawdę wygenerował dużą stratę. Mógł tak zrobić, ale nie zmienia to postaci rzeczy, że zysk spółki był dużo mniejszy od podanego w raporcie. Może się okazać, że inne spółki też tak zrobiły i będą robiły dopóki prawodawcy im tego nie zabronią. To nie jedyny problem jeśli chodzi o zyski spółek. Od dawna trwa wojna o zaliczenie do kosztów wydawanych przez spółki opcji na akcje. FASB — agencja, która ustala zasady rządzące księgowością — jednogłośnie zadecydowała, że zajmie się tym problemem. Wydaje się, że nic nie uchroni spółek przed zmianą zasad. Buntuje się przeciwko temu szczególnie sektor TMT. Dlaczego? Bo grozi to ostrym spadkiem wskaźników. Przykładowo, jeśli Intel zwiększy w ten sposób koszty, jego zysk roczny spadnie o 38 proc., a wskaźnik cena na zysk (C/Z) spadnie z 38 do 60. Wyceny spółek w drugiej połowie roku mogą się więc dramatycznie zmienić.
Indeksy nastrojów sięgnęły 10-letniego dna. Deficyt handlowy USA w styczniu nie pokazał ożywienia. Owszem, eksport wzrósł o 1,6 proc. w stosunku do grudnia, ale import spadł o 2 proc. Eksportowi pomagał słaby dolar, jednak ten trend chwilowo się kończy. Spadek importu, mimo znacznego wzrostu ceny surowców sygnalizuje, że spada import inwestycyjny, a konsumenci przestają kupować. Sytuacja jest gorsza niż pokazują to statystyki, bo znacznie osłabł dolar. Amerykanie musieli płacić więcej za importowane towary. Oznacza to, że importowali dużo mniej niż 2 proc., które pokazuje porównanie importu wyłącznie według jego wartości.
W tym tygodniu danych makro będzie mało. Odbędzie się za to posiedzenie FOMC. Jest mało prawdopodobne, żeby Fed obniżył stopy. Taką możliwość bank zatrzyma sobie na wypadek, gdyby coś źle poszło w Iraku. Ważny za to będzie komunikat po posiedzeniu. Z ciekawością będę oczekiwał na raporty o zezwoleniach na budowę domów w lutym i o ilości rozpoczętych budów domów. Te raporty mogą potwierdzić, że coś zaczyna się psuć w tym sektorze.
Wchodzimy obecnie w sezon ostrzeżeń o wynikach pierwszego kwartału. Tych ostrzeżeń powinno być dużo, bo czekając na wojnę, gospodarka weszła w stagnację. W normalnych warunkach sezon ostrzeżeń wywoływałby spadki indeksów, ale tym razem powinno być inaczej. Inwestorzy są przekonani, że wojna wszystko zmieni. Reakcje powinny być bardzo wyważone, a w przedwojennej gorączce ostrzeżenia mogą zostać wręcz zlekceważone. Uważałem, że do wybuchu wojny powinien trwać trend wzrostowy od momentu, kiedy rynki nabiorą pewności. Że będzie dyskontowany wariant krótkiej wojny. Zdania nie zmieniłem, ale zanosi się na to, że wojna jest tuż tuż. Nie wykluczone więc, że po wzrostach nastąpi uspokojenie i oczekiwanie na to jak rozwinie się sytuacja po rozpoczęciu wojny. Potem wszystko będzie zależało od tego, czy rzeczywiście wojska szybko i bez problemów opanują Irak.
Jeśli wszystko pójdzie po myśli USA, wzrostom może pomagać alokacja kapitałów z obligacji w akcje. Na całym świecie trwała hossa spowodowana ucieczką kapitałów w bezpieczne inwestycje. Teraz następuje zmiana. Przesuwanie kapitału z obligacji w akcje zwiększy siłę rynku akcji. Oczywiście jest i druga strona medalu. Zwiększą się rynkowe stopy procentowe, zahamowane zostanie refinansowanie, tak do tej pory pomagające konsumentom i przez to gospodarce, zmniejszy się aktywność na rynku nieruchomości, co może doprowadzić do załamania hossy i zmniejszenia zamożności amerykańskich rodzin.
Z Polski
Nasz rynek nie ma czego odrabiać, a poza tym nie jesteśmy mocarstwem gospodarczym. Do tego z Brukseli dochodzą informacje, że możliwe jest przesunięcie terminu podpisania Traktatu Akcesyjnego. Nie miałoby to podobno wpływu na datę wejścia Polski do UE, ale niewątpliwie psuje nastroje.
Warszawska giełda wyprzedziła inne rynki akcji w poniedziałek, ale potem do nich nie dołączyła. Węgierski BUX zachowuje się podobnie. To może rodzić frustrację, kiedy na innych giełdach trwają olbrzymie wzrosty, a u nas nic się nie dzieje. Trzeba jednak brać pod uwagę, że WIG20 od szczytu w 2002 r. stracił jedynie 16 proc., a w piątek tracił 12,7 proc. Dla porównania, XETRA DAX stracił aż 36 proc. od grudnia, a w piątek jeszcze 30 proc.
Można się zastanawiać, po co był ten duży wzrost w poniedziałek. Przypuszczam, że wiele funduszy czekało na sygnał, ktoś zaczął i inni poszli za nim. Wyprzedziliśmy reakcję giełd światowych odbijając od dna o 5,4 proc. w ciągu 4 dni. Następne sesje to już gra w szachy. Część inwestorów doszła do wniosku, że na świecie było tylko odbicie i zaraz rynki wrócą do spadków. Część uważa, że zaczął się przedwojenny wzrost. Obie grupy zakładały, że wkrótce nastąpi na rynkach światowych konsolidacja, albo korekta w oczekiwaniu na rozwój wypadków po wybuchu wojny. W tej sytuacji pesymiści sprzedawali, a optymiści nie kupowali na siłę. To musiało wywołać słabość rynku.
W Eurolandzie zabrakło w minionym tygodniu istotnych danych makro. Zresztą i tak byłyby bez znaczenia. Na własnym podwórku dowiemy się dzisiaj, jaka była dynamika produkcji przemysłowej w lutym. Nie przypuszczam, żeby te dane miały wpływ na giełdę. Może trochę na złotego. Nasza waluta bardzo mocno osłabła na początku tygodnia, przede wszystkim z powodów zawirowań politycznych. Potem zaczęła się wzmacniać w stosunku do euro, ale do dolara nadal słabła (bo rosła cena dolara na świecie). Szybko przekroczyliśmy postulowany przez ministra Kołodkę poziom 4,35 za euro i doszliśmy do 4,40, którą to wartość prognozowała analiza techniczna. Jest szansa, że to już koniec piątej fali i złoty zacznie się wzmacniać w stosunku do euro. Powinno tak być przed referendum akcesyjnym. Na złotego mogą mieć również wpływ reakcje polityków opozycji na plany reformy finansów publicznych. Podobno 19 marca rząd ma zająć się pakietem reform gospodarczych przygotowanym przez Ministerstwo Finansów. Tyle, że może się okazać, że była to syzyfowa praca.
Mój pogląd na przyszłość świata i Polski jest niezwykle pesymistyczny. Jeśli chodzi o gospodarkę to uważam, że w USA w ciągu najbliższych lat nastąpi prawdziwa recesja, albo wieloletnia stagnacja. W przypadku geopolityki, upadek znaczenia ONZ i unilateralizm USA, na czele którego stoi polityk o kwalifikacjach uznawanych przez większość świata za wątpliwe, w połączeniu z rosnącą agresją islamu doprowadzą do wielu wojen i aktów terrorystycznych. Unia Europejska będzie miała olbrzymie kłopoty gospodarcze, a Polska razem z nią. Oczywiście, o ile UE nas przyjmie, a to wcale nie jest takie pewne.
Mamy również własne problemy polityczne. W Polsce narasta chaos, nie ma żadnych autorytetów. Rząd mniejszościowy będzie musiał walczyć o każdą ustawę w Sejmie, a opozycja zapowiedziała, że zrobi wszystko, żeby doprowadzić do jego upadku i nowych wyborów. Już teraz robi co może, a po referendum ten proces się nasili. Czy po wyborach będzie jednak lepiej? Narastające poczucie, że grzęźniemy w bagnie w połączeniu z walką polityczną czynią z nas lemingi pędzące ku przepaści. Po brutalnej walce politycznej i równie brutalnej kampanii zostaną zgliszcza. Czeka nas również gorąca wiosna z dużą ilością protestów społecznych. Ludzie będą tak zniechęceni do polityków, że nie wygrają prawicowe, umiarkowane partie. Wygra ekstrema. Sejm będzie podzielony i niezdolny do powołania trwałego rządu. Giełdę czekają ciężkie chwile w drugiej połowie roku, ale obecnie jest szansa na wzrosty.
W czasie przedwojennej zwyżki na świecie nasz rynek będzie słabszy, ale jeśli wojna rozwinie się po myśli USA, dołączymy do peletonu. Oczywiście, jeśli nie pojawią się nowe zagrożenia ze strony polityki. Warszawa huczy od plotek. Jeśli choćby część z nich okazała się prawdą, to mogą nas czekać wkrótce niemiłe chwile. Gdyby jednak okazało się, że do referendum nic rządowi nie grozi, a zagrożenia ze strony geopolityki na chwilę znikły, to i do nas przyjdzie zagraniczny kapitał, na który nasze fundusze będą spokojnie czekały. Na tak mało płynnej giełdzie jak nasza, w dowolnym dniu można wykreować olbrzymie wzrosty indeksów, z czym mieliśmy już nieraz do czynienia (np. ostatni poniedziałek).