Nabierając dystansu od spraw służbowych, stajesz się lepszy w swoim zawodzie i bardziej zadowolony ze swojej pracy. Oto dlaczego potrzebny jest ci urlop.
Gdy zmagamy się z trudnym problemem, warto o nim na chwilę zapomnieć. Izaak Newton odkrył prawo grawitacji podczas relaksu w ogrodzie. Henry Miller wymyślał swe genialne fabuły na rowerowych wycieczkach, a Ronald Reagan odświeżał swój umysł, ucinając sobie drzemki. Skoro tak zajęci ludzie inwestowali w odpoczynek, tym bardziej my powinniśmy to robić. Najlepsze są dłuższe przerwy od pracy. Dlatego nawet nie myślmy o tym, by wakacyjny urlop wykorzystać na nadrabianie zaległości zawodowych lub kurs dla początkujących kierowników.
„Odpoczynek należy do całości życia – jest obowiązkiem“ – twierdził ks. Krzysztof Grzywocz, wykładowca teologii duchowości i pisarz. „Człowiek, który nie potrafi mądrze odpocząć – wyrzec się pracy – nie potrafi dalej dobrze pracować“.

Nie wystarczy jednak wyjechać na urlop. Trzeba jeszcze umieć się odciąć od spraw służbowych – nie odpierać telefonów od szefa, nie myśleć o niedokończonym raporcie i nie martwić się tym, jak kilkanaście dni laby wpłynie na naszą karierę.
Podaruj sobie odrobinę lenistwa
Emocjonalny dystans do biurowych obowiązków sprawia, że stajemy się bardziej twórczy i lepiej zorganizowani – dowodzą naukowcy. Doskonale rozumie to Bill Gates, który co pewien czas funduje sobie tygodnie myślenia. Odłącza się wtedy od komputerów, smartfonów, interesantów, aby wrócić ze świeżymi pomysłami będącymi owocem lektury i rozmów z przyjaciółmi. Jego rzeczniczka tak tłumaczyła kiedyś tę praktykę: „Chodzi o to, by dokonać syntezy i skupić się na priorytetach – wznieść się na poziom 15 tysięcy stóp i naprawdę zastanowić się nad obranym kierunkiem”. Oczywiście nie ma owocnych analiz bez luzu – najlepiej pozwolić swoim myślom błądzić bez celu.
Tylu Polaków deklarowało w czerwcu, że nie planuje wyjazdu na urlop w sezonie letnim, a kolejne 46 proc. ujawniło, że ma plany wakacyjne, przeważnie w Polsce. O zagranicznych wojażach mówiło 6 proc. respondentów – wynika z badania przeprowadzonego przez Kantar Public.
Sęk w tym, że plany urlopowe opieramy na wzorcach wyniesionych z pracy, więc są one równie napięte jak agenda zarządu przed końcem roku podatkowego. Kitesurfing, surwiwal, skoki ze spadochronem, a także salsa, joga i pilates. Może jeszcze aerobik? Wszystkiego trzeba spróbować. Ćwiczymy tak intensywnie, że nasi trenerzy padają na zawał, próbując dotrzymać nam kroku. I gdzie tu miejsce na złapanie systansu do siebie i autorefleksję? Nawet na modnej ostatnio medytacji nie chcemy zwolnić. Nerwowo walczymy z rozproszeniem, a – cytując Steve’a Jobsa – przynosi ona efekt tylko wtedy, „gdy tak po prostu siedzisz i obserwujesz, widzisz, jak niespokojny jest twój umysł. Jeśli będziesz próbował go uciszać, to tylko pogorszy sprawę”.
Mózg na wczasach
Lubimy, gdy bez przerwy coś się dzieje. Wystawiamy się na niepohamowaną stymulację, choć czasem dla odmiany potrzebujemy monotonii, bezruchu i nudy. Niedobór bodźców mobilizuje umysł do przeorganizowania się – tłumaczy holenderski uczony Janko Grassere, który odkrył, że w tzw. stanie spoczynkowym nasze szare komórki zużywają tylko 5 proc. energii mniej niż w stanie hiperaktywności. To oznacza, że pracują one zawsze z tą samą intensywnością. A Grassere dodaje, że ludzki mózg osiąga maksymalną efektywność, gdy nie zlecamy mu żadnego zadania.
Nic dziwnego, że najlepsze pomysły wpadają nam do głowy na spacerze, pod prysznicem i przy goleniu się. Słowem: kiedy myślimy o błękitnych migdałach. Według badania przeprowadzonego na Uniwersytecie Harvarda dzięki odpowiedniej dawce snu i odpoczynku szanse, że skojarzymy odległe idee, wzrastają o 33 proc. Trudno także przecenić medytację – jeśli odbywa się bez presji, zmniejsza ona poczucie irytacji, niepokoju i nerwowości (odpowiednio o 24, 23 i 17 proc.), czyli zapewnia emocjonalny komfort będący paliwem dla naszej kreatywności – wynika z eksperymentu zrealizowanego na Uniwersytecie Erazma w Rotterdamie.

Stopniowe zanurzenie
Uwaga! Medytacji w pozycji lotosu – i innych leniwych aktywności – nie zaleca się pracoholikom i osobom z ADHD. Jeśli zmniejszać tempo, to cierpliwie, stopniowo. Niemiecki psycholog Günter F. Gross używa zapożyczonego ze świata nurków pojęcia „choroba kesonowa”. Zapadają na nią ci, którzy zbyt gwałtownie wynurzają się z pełnej zaangażowania codzienności na powierzchnię urlopowego lenistwa. „Kesonowcy” przypłacają to bólami głowy, bezsenności i nadciśnieniem. O tym może jednak innym razem.
Teraz pomyślmy po prostu o tym, że urlopowe lenistwo lepiej się nam przysłuży niż najcięższa praca. Niedowiarków niech przekona stara opowiastka o podróżniku.
To, że istnieje związek między (pozorną) bezczynnością i prawdziwą zdolnością do osiągnięć, demonstrują nam także zwierzęta. Każdy, kto obserwował kiedyś kota, wie, o czym mowa. Koty, na swój sposób, są prawdziwymi mistrzami relaksu – z błogim oddaniem potrafią godzinami wylegiwać się na kanapie. Ale gdy tylko coś zaabsorbuje ich uwagę (odgłos myszy lub znany dźwięk otwieranej puszki z jedzeniem), w jednej sekundzie stają się czujne i całkowicie skoncentrowane.
Podróżnik spotkał w Neapolu wylegujących się w słońcu żebraków. Powiedział, że najbardziej leniwemu da lira. Żebracy powstali i zaczęli się licytować, który z nich najmniej robi. Tylko jeden nie zerwał się na równe nogi. Podróżnik zapytał go, dlaczego ciągle leży i nie chwali się swoim lenistwem. „Bo mi się nie chce” – odpowiedział od niechcenia żebrak.
Zatrzymaj się, poleż, odpocznij. Nie ma lepszej metody na zwiększenie produktywności niż wystarczająco długi urlop.
Podpis: Mirosław Konkel