Podatek liniowy w ślad za sąsiadami

Robert Gwiazdowski
opublikowano: 2002-12-13 00:00

Podatek liniowy ma tak wiele przewag, że nokautuje swego progresywnego krewniaka. Prostszy i tańszy w obsłudze, sprawiedliwszy, nie zostawia pola do urzędniczych nadużyć, prowokuje wzrost gospodarczy i przyrost wpływów budżetowych.

Komentator „Washington Post” tak to widzi: „Wydaje się, że społeczeństwo ma już serdecznie dosyć systemu podatkowego, który jest nie tylko niesamowicie zagmatwany, ale i zupełnie nieprzewidywalny. Zastąpienie tego systemu niskim podatkiem od dochodu, z dopuszczeniem niewielu — jeśli w ogóle — zwolnień podatkowych, jest pomysłem, który daje nadzieję na skuteczność, równe traktowanie wszystkich podatników, oraz prostotę, przez co jest atrakcyjny dla wszystkich, bez względu na poglądy polityczne”.

I rzeczywiście, idee takiego podatku, lansowanego od lat przez amerykańską prawicę, poparli też przedstawiciele lewicy. „Podatek liniowy oferuje nam, ludziom lewicy, coś, co zawsze przyjmujemy z zadowoleniem: szansę, by myśleć o fundamentalnych zmianach. Intencja oczyszczenia stajni Augiasza, jaką są obecne przepisy podatkowe, z labiryntem zwolnień, odliczeń i ulg, powodującym ogromne straty dla budżetu, jest całkowicie godna poparcia” — napisali Alexander Cockburn i Robert Pollin w artykule „Why the Left Should Support the Flat Tax” („Dlaczego lewica powinna popierać podatek liniowy”), zamieszczonym w „Wall Street Journal”.

By zgodziła się lewica z prawicą —przynajmniej w Ameryce i przynajmniej w sprawie podatku liniowego — musiało jednak upłynąć wiele lat.

Progresywny podatek dochodowy wielu ludzi — głównie polityków — uznaje niemal za jedenaste przykazanie albo coś jeszcze ważniejszego: niektóre zakazy lub nakazy dekalogu traktuje się z przymrużeniem oka, a progresji podatkowej — nie.

To rozwiązanie stosunkowo młode. W Stanach Zjednoczonych do 1913 r. podatek ten uważano za sprzeczny z konstytucją. Dopiero uchwalenie i ratyfikowanie stosownej poprawki umożliwiło rządowi federalnemu jego pobór.

W nowożytnej Europie po raz pierwszy wprowadzono go w Wielkiej Brytanii — w roku 1798. Najwyższa stawka wynosiła 10 procent, płaciło się go od dochodów powyżej 200 funtów rocznie (przy średnich dochodach 20 funtów na osobę). To tak jakby dzisiaj w Polsce dziesięcioprocentowy podatek uiszczali tylko ci, którzy zarabiają powyżej 250 tys. zł rocznie. W roku 1802, po pokoju w Amiens, podatek dochodowy został zniesiony.

W 1840 r. Robert Peel dla zrównoważenia budżetu — po wielkiej redukcji stawek celnych — zaproponował jego przywrócenie na 4 lata. Podatek (wysokości 3 proc.) objął dochody powyżej 150 funtów rocznie. Jak jednak uczy mądrość ludowa, rozwiązania przejściowe mają trwały charakter: z 4 lat zrobiło się 13. Dopiero w 1853 r. William Gladstone przeprowadził w parlamencie nową ustawę — stawka podatkowa miała systematycznie maleć, aż do całkowitego zniesienia po 7 latach. Ale i Gladstone nie dotrzymał obietnic. Po wybuchu wojny krymskiej doszło do podwyżki stawki podatkowej.

Już wtedy podatek dochodowy był nie tylko instrumentem ekonomicznym, ale istotnym polem rozgrywek politycznych. Gdy w 1858 r. Gladstone znalazł się w opozycji, zaciekle przeciwstawiał się utrzymywaniu tego podatku na poziomie 7 pensów od funta. Gdy jednak powrócił na stanowisko ministra finansów w 1859 r., podniósł go do 9 pensów od funta. Jak zatem widać, wśród polityków od zarania współczesnych finansów publicznych punkt widzenia zależał od punktu siedzenia.

Wpływy z podatku dochodowego, jako dość łatwo dostępnego źródła dochodów państwa, zachęcały od początku do zwiększania wydatków publicznych i przyczyniały się do rozrostu rządu. Podatki puchły wraz z rozwojem instytucji demokratycznych i powszechnego prawa wyborczego. Przez lata politycy troszczyli się bardziej o głosy wyborców niż o sytuację ekonomiczną. Przez cały wiek XIX wysokość podatku dochodowego zmieniała się, w zależności od sytuacji: raz malała, raz rosła.

W XX wieku sytuacja zmieniła się. I wojna światowa pociągnęła za sobą ogromne koszty, które stały się uzasadnieniem podwyższenia podatków — także dochodowego. Po zawarciu pokoju nie zmniejszono jednak stawek podatkowych do poziomu przedwojennego, a w czasie II wojny światowej najwyższą stawkę podatkową w wielu państwach wywindowano do 50 proc. (a nawet powyżej) i po maju 1945 r. wysokich stawek nie obniżono.

Następujące po sobie grupy polityków przekonywały wyborców, że progresywne opodatkowanie najbogatszych jest powodem, aby na nie właśnie biedniejsi oddawali głos. Dziś coraz więcej polityków rozumie, że progresywny system podatkowy źle wpływa na gospodarkę, co prowadzi do zmniejszenia ogólnej kwoty dochodów do opodatkowania. A zatem do uszczuplenia wpływów budżetowych i sum, które politycy mogliby przeznaczyć na finansowanie pożądanych przez siebie celów społecznych i/lub politycznych.

Koncepcję podatku liniowego przedstawili w 1985 r. dwaj ekonomiści z Hoover Institut — Robert Hall i Alvin Rabushka. Na podstawie ich opracowania kongresman Richard Armey (republikanin z Teksasu) oraz senator Richard Shelby (republikanin z Alabamy) złożyli w Kongresie projekt ustawy Freedom and Fairness Restoration Act (Ustawa o Przywróceniu Wolności i Sprawiedliwości), znany jako propozycja H. R. 1040.

Ideą wprowadzenia podatku liniowego zajęła się powołana przez 104 Kongres Stanów Zjednoczonych Narodowa Komisja do spraw Wzrostu Gospodarczego i Reformy Podatkowej oraz Połączony Komitet Ekonomiczny Senatu i Izby Reprezentantów. Hall i Rabushka zaproponowali oddzielne opodatkowanie dochodów z wynagrodzeń z pracy najemnej oraz świadczeń społecznych i działalności gospodarczej — bez względu na to, w jakiej formie byłaby prowadzona — taką samą stawką podatkową. W propozycji Halla i Rabushki miała ona wynosić 19 proc., w projekcie Armey’a i Shelby’ego — 17. W przypadku dochodów z wynagrodzeń miała jednak istnieć kwota wolna od opodatkowania, co czyniło z ich koncepcji swoisty podatek progresywny. Podstawą opodatkowania działalności gospodarczej byłaby różnica między przychodami ze sprzedaży towarów i usług a kosztami zakupionych surowców, materiałów, maszyn oraz wynagrodzeń. Zwraca w tej koncepcji uwagę odejście od pomysłu amortyzacji i dopuszczenie możliwości odliczenia całej wartości inwestycji bezpośrednio od uzyskiwanego przychodu.

Komisja i Komitet wydały jednoznaczne opinie co do potrzeby wprowadzenia podatku liniowego, precyzyjnie wyliczając korzyści. Cóż, od tego czasu gruntowna reforma podatkowa na lata utknęła w dyskusjach. Czyli tam, gdzie chcieliby ją widzieć populistyczni politycy czy czerpiący dochody z podatkowego galimatiasu prawnicy. Ale też wpływowe lobby urzędnicze — tych, którzy zarabiają na obsłudze skomplikowanych podatków czy podejmują często dyskrecjonalne decyzje podatkowe. Trzy grosze dołożyły grupy redystrybucji podatkowych wpływów — beneficjenci programów pomocy społecznej — oraz krótkowzroczni płatnicy, korzystający w dotychczasowym systemie z ulg podatkowych.

Idee podatku liniowego najwcześniej wcielił w życie rząd Estonii. W 2001 r. obowiązywała ogólna stawka podatku wysokości 26 proc. dochodu, podlegającego opodatkowaniu — przy kwocie wolnej od podatku (12 tys. koron estońskich — EEK). Stawka podatku od tantiem i opłat patentowych, płatności na rzecz nierezydentów za usługi świadczone w Estonii oraz z płatności na rzecz nie mieszkających w Estonii na stałe artystów i sportowców wynosiła 15 proc. Stawka podatku z niezwolnionych spod opodatkowania świadczeń emerytalnych i rentowych sięgnęła 10 proc. Efekt reform? W 1997 r. Estonia została jednym z dwóch — z Norwegią — państw europejskich z nadwyżką budżetową.

Idąc za przykładem Estonii, podatek liniowy wprowadziły Litwa i Łotwa. Na Litwie stawka podatku wynosiła w 2000 r. 28 proc., a kwota wolna od podatku 214 lity (czyli około 53 USD) miesięcznie.

Na Łotwie stawkę podatku liniowego od 1995 r. ustalono na 25 proc., a kwotę wolną od podatku — dane z 2000 r. — 21 łatów (czyli około 35,7 USD) miesięcznie. Co ciekawe w latach 1995-96 rząd łotewski zdecydował, by zastosować regresję podatkową dla osób o najwyższych dochodach. Dochody powyżej 60 tys. łatów rocznie opodatkowano stawką 10 proc., aby zachęcić — np. cudzoziemców pracujących na Łotwie z krajów, z którymi Łotwa ma podpisane umowy o unikaniu podwójnego opodatkowania — do płacenia podatków na Łotwie. „To był udany eksperyment, bo więcej osób wolało zapłacić podatek na Łotwie. I tak pozostało” — powiedział Gundaras Berzins, minister finansów Łotwy.

Trudno oszacować, jaki wpływ miała reforma podatkowa na redukcję szarej strefy. Szacowano jednak, że udział szarej strefy w PKB zmalał o 10 proc., a według niektórych wyliczeń — nawet do 25 proc. (z 50-55 proc. do 30-40 proc.). Mimo zmniejszenia średnich stawek podatkowych w 2000 r. Łotwa odnotowała ponad 7-proc. wzrost wpływów podatkowych przy wzroście PKB o 4 proc. Zatem wpływy z malejących podatków wzrastały szybciej niż rósł PKB!

Gdy kraje bałtyckie wprowadzały podatek liniowy, przeciwnicy tego rozwiązania twierdzili, że małe państwa mogą pozwolić sobie na eksperymenty. Wstrząsem było dla nich, uchwalenie przez rosyjską Dumę wprowadzenia podatku liniowego — nie rozległy się w Polsce głosy, że taki duży kraj może pozwolić sobie na eksperymenty...

Podatek liniowy jest prostszy od podatków progresywnych. Zwłaszcza dla — większości — podatników, którzy otrzymują przeważającą część dochodów z pensji.

Mniej kosztowałoby ściąganie podatku liniowego niż progresywnego. Zastąpienie zagmatwanego systemu podatkowego jedną stawką zlikwidowałoby mnóstwo papierkowej pracy, którą trzeba wykonać, by być w zgodzie z przepisami. A zatem i koszty przestrzegania prawa podatkowego zmniejszyłyby się wydatnie. Podatek liniowy nie jest taki sam dla wszystkich w liczbach bezwzględnych, lecz proporcjonalny do dochodu. Może jednak być pobierany u źródła w momencie rzeczywistego uzyskania dochodu, co czyni go znacznie mniej kosztownym.

Liniowy jest skuteczniejszy od progresywnego, gdyż łatwiej go rozliczać, a w konsekwencji — kontrolować jego płacenie przez podatników. Zamiast kolumn cyfr, których sprawdzenie zajmuje urzędnikowi kilka godzin, ma on do porównania dochód z prosto obliczonym podatkiem i sprawdzenie, czy należny podatek został zapłacony.

Podatnicy otrzymywaliby tylko jeden formularz zeznania podatkowego — wielkości kartki pocztowej. Liczyłby 10 linijek, a przy braku kwoty wolnej od opodatkowania jakiekolwiek deklaracje byłyby zbędne, gdyż cały dochód — przypominamy — byłby opodatkowany u źródła.

W naszym systemie podatkowym jak dotychczas wszystkie firmy muszą wysyłać do podatników i urzędów skarbowych dziesiątki milionów formularzy PIT z zapisem wypłat różnych wynagrodzeń na rzecz poszczególnych podatników. Każdy podatnik jest opodatkowywany na koniec roku od tych wypłat według jego własnej, indywidualnej stawki podatkowej. I znów: tony papieru... Podatek liniowy zmieniłby tę sytuację. Przedsiębiorstwo płaciłoby cały podatek od dochodu osoby fizycznej w momencie wypłaty wynagrodzenia — a zatem indywidualni podatnicy otrzymywaliby dochód bez konieczności odprowadzania podatku.

Ważne, że w podatku liniowym opodatkowany jest cały dochód, ewentualnie za wyjątkiem osobistej kwoty wolnej od opodatkowania. Eliminacja ulg, zwolnień, wyłączeń i odpisów sprawia, że opodatkowany zostaje cały dochód realny już bez wyłączeń, co pozwala zmniejszyć nominalne stawki podatkowe — tak, że odpowiadają stawkom realnym. Rzeczywistość nie odbiega od teorii i nie ma miejsca dla sztucznych wybiegów podatkowych.

Co więcej: dochód jest opodatkowywany tylko raz — u źródła, gdy jest osiągany. W obecnym systemie podatkowym najpierw dochód jest opodatkowywany na poziomie osoby prawnej; następnie, gdy podatnik dostaje pozostałą część w formie dywidend lub odsetek — po raz drugi; jeśli sprzeda udziały może zostać opodatkowany po raz trzeci, a po jego śmierci inwestycja zostanie opodatkowana po raz czwarty przez podatek spadkowy. Podatek liniowy likwiduje to kuriozum.

W Polsce ogólną koncepcję podatku liniowego zaprezentował w 1998 r. Leszek Balcerowicz i autorzy — nieznani — tak zwanej Białej Księgi Podatków. W 2001 r. poparcie dla podatku liniowego od dochodów osobistych zapowiedziała Platforma Obywatelska. Tym, co odróżnia propozycję Platformy od propozycji Leszka Balcerowicza, jest brak kwoty wolnej od opodatkowania — co czyni z niej typowy podatek proporcjonalny. Brak kwoty wolnej pozwala także proponować atrakcyjną stawkę podatkową wysokości 15 proc.

Propozycję PO wprowadzenia 15--proc. podatku liniowego poparła Rada Polityczna Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego. Poparcia dla idei podatku liniowego nie wykluczył Tadeusz Syryjczyk z Unii Wolności. Liderzy Unii Polityki Realnej opowiedzieli się za 11-proc. podatkiem liniowym. Janusz Korwin-Mikke stwierdził: „Idziemy dalej niż Platforma”. Ukazuje to polityczny charakter debaty podatkowej. Kto da mniej? — mogliby zapytać wyborcy.

Dobrze, że inicjatywę — zgłoszoną już w 1994 r. przez Centrum im. Adama Smitha — podjęły dziś „Puls Biznesu”, potem „Rzeczpospolita” i sami biznesmeni. Warto dyskusję nad podatkiem liniowym — przynajmniej przed wprowadzeniem projektu do Sejmu — odpolitycznić. Potem pora na posłów. Czy tym razem nad politycznymi górę wezmą względy merytoryczne?

Autor jest ekspertem Centrum im. Adama Smitha