Politycy wycelowali w medycynę

Kamil ZatońskiKamil Zatoński
opublikowano: 2016-07-17 22:00

Rodzime fundusze medyczne, inwestujące głównie za granicą, liczą straty podobne do tych, które zanotowali w kraju akcjonariusze banków.

 Wszystko przez polityków z obu stron oceanu będzie, czy za kilka lat załamanie kursów będzie tylko korektą czy zmianą trendu (lub przynajmniej osłabieniem jego dynamiki). Dziś kupowanie banków w Polsce czy medycyny za oceanem ma w sobie wiele cech spekulacji.

17 proc. straty od początku roku, 26 proc. na minusie w rok, a zysk za cztery lata stopniał do 15 proc. Taki rozwój wypadków niejednego inwestora skłoniłby do szybkiej ewakuacji. I tak właśnie się dzieje z niezwykle popularnym swego czasu funduszem PZU Energia Medycyna Ekologia. Jego aktywa na koniec 2014 r. warte były 858 mln zł, na koniec 2015 r. spuchły do 939 mln zł, ale już pół roku później wynosiły nieco ponad 560 mln zł — po części z powodu strat, po części — umorzeń jednostek przez klientów. Jeszcze gorzej wiedzie się zamkniętemu funduszowi medycznemu PZU, który w rok stracił 30 proc., a stopa zwrotu za trzy lata również jest ujemna. Trzeci z funduszy medycznych, dostępnych na naszym rynku — Globalny Fundusz Medyczny Trigona, zarządzany przez Marcina Szubę, który tworzył fundusze PZU — ma stopę zwrotu za rok na poziomie minus 15 proc. 13 proc. od początku roku, 23 proc. w rok, 30 proc. w trzy lata — to natomiast strata na akcjach PKO BP, jednym z tych banków, który przyjąć musiał w ostatnich miesiącach dwa ciosy — podatek bankowy i ryzyko poniesienia kosztów przewalutowania kredytów hipotecznych. Wspólny mianownik dla tych strat to fakt, że w zyskowne dla właścicieli, ale z punktu widzenia kosztów społecznych „drogie” branże postanowili zaingerować politycy. I to od ich determinacji zależeć

Historia jednego tweeta

We wrześniu ubiegłego roku Hillary Clinton, kandydatka na prezydenta USA w reakcji na informację „The New York Times” o podwyższeniu przez nowego właściciela jednej z firm farmaceutycznych ceny leku Daraprim, zarejestrowanego w 1953 r., z 13,5 do 750 USD napisała, że takie sytuacje są oburzające i zapowiedziała plan działań zapobiegawczych. Drugi z kandydatów do Białego Domu — Donald Trump — jasnego stanowiska nie przedstawił, ale inwestorzy giełdowi obawiają się, że w ten czy inny sposób amerykański rząd będzie interweniował. — Ceny leków są stałym elementem debaty przedwyborczej w Stanach Zjednoczonych. Temat pojawiał się zawsze, ale dopiero po tweecie Hillary Clinton rynki zareagowały nerwowo. W 6 dni indeks Nasdaq Biotechnology spadł o 20 proc. i była to najbardziej gwałtowna przecena od 2008 r. — mówi Sławomir Kościak, zarządzający funduszem PZU EME.

Niedobra zmiana

W Polsce notowania banków nie runęły tak spektakularnie, ale od 10 maja 2015 r., kiedy Andrzej Duda wygrał pierwszą turę wyborów prezydenckich (pomysł przewalutowania jest jego obietnicą wyborczą) indeks WIG-Banki spadł o jedną trzecią, a wycena do niedawna największego gracza — PKO BP — skurczyła się do poziomu sprzed siedmiu lat, kiedy giełdy wychodziły z szoku po upadku Lehman Brothers. Rząd PiS już przeforsował wprowadzenie specjalnego podatku, a nad częścią sektora i jego notowaniami giełdowymi wciąż ciąży ryzyko przewalutowania kredytów we frankach. Analitycy nie raz już wieszczyli koniec przeceny i sugerowali, że w wycenach zdyskontowany jest już nie tylko podatek bankowy (koniec końców nie tak dotkliwy dla sektora, co potwierdzają wpływy budżetu niższe od zakładanych oraz wyniki ankiety KNF — nawet relatywnie duże banki przyznały, że nie wpłynęło to na ich bieżącą sytuację), ale także koszty przewalutowania kredytów. Tyle że kursy jak nisko stały, tak stoją, bo wciąż nie wiadomo, czy, kiedy i jak problem franków zostanie rozwiązany.

Solidny fundament

Możliwe, że sprawa się rozmyje i podobnie będzie też za oceanem z cenami leków, zwłaszcza że lobby farmaceutyczne jest silne, a nawet jeśli Hillary Clinton wygra wybory, to jej propozycje mogą się zderzyć w Kongresie z oporem republikańskiej większości. Takiego rozwoju wypadków nie wyklucza zarządzający PZU EME, który posiłkuje się też listą argumentów o znaczeniu strukturalnym. — Pamiętajmy, że większość branż wyniosła się ze Stanów Zjednoczonych. Outsourcing dotyczy produkcji odzieży, samochodów, części usług itd., tymczasem firmy medyczne mają siedziby w USA, a starzejące, ale bogacące się społeczeństwa i rosnąca w siłę klasa średnia w krajach rozwijających się to gwarancja długoterminowej koniunktury — mówi Sławomir Kościak, który wierzy, że impuls do zwyżki się pojawi i nastąpi wybicie notowań. Jego zdaniem, branża farmaceutyczna jest trochę ofiarą własnego sukcesu. Od dwóch-trzech lat na rynek wchodzi coraz więcej leków biologicznych, na których zarabia się więcej niż na tradycyjnych lekach chemicznych i mogą one być kurą znoszącą złote jaja nawet wtedy, gdy minie ochrona patentowa (w przypadku leków chemicznych ceny zwykle nurkują). Debata w USA na temat kosztów ochrony zdrowia skanalizowała się tylko na cenach leków na receptę, choć stanowią one tylko około 10 proc. całościowych kosztów. Istotniejszymi pozycjami kosztowymi są chociażby usługi lekarzy czy koszty opieki szpitalnej.

Ponadto, należy pamiętać, że innowacyjne terapie mogą prowadzić do dużych oszczędności w systemie zdrowotnym np. dzięki krótszej hospitalizacji, mniejszym efektom ubocznym leczenia czy skuteczniejszym zapobieganiu powikłaniom. Terapii jest dużo, a swoje dokładają ubezpieczyciele, których presja powoduje wzrost kosztów funkcjonowania systemu. Ofiarą własnego sukcesu stały się też w Polsce banki, które przez lata wyróżniały się ponadprzeciętną na tle Europy rentownością (wysokie, dwucyfrowe ROE nie należało do rzadkości), za co inwestorzy godzili się płacić premię. Swoje dokładała siła OFE, w których portfelach królowały banki. Kiedy rentowność podkopał podatek bankowy (ROE skurczyły się do wartości jednocyfrowych), a OFE osłabły, inwestorzy uznali, że nadwiślańskie banki to raczej przeciętniaki niż prymusi. Nie pomagają czynniki o charakterze strukturalnym, takie jak dynamicznie rozwijająca się gospodarka, bogacące się społeczeństwo czy wciąż duży potencjał ubankowienia Polaków. A w odesłaniu do lamusa pomysłu przewalutowania nie pomagają apele przedstawicieli branży, straszących zagrożeniem stabilności systemu. W Ameryce producenci leków też mają swoje argumenty — koszt badań nad jednym lekiem to przeciętnie 1-2,5 mld USD, zanim trafi on na rynek mija 10-15 lat, a statystycznie tylko kilka procent z ogółu cząsteczek, włączonych do badań klinicznych, trafia w końcu do sprzedaży. To wszystko powoduje, że leki po prostu muszą sporo kosztować.

TRUDNY CZAS: PZU EME, zarządzany przez zespół na czele ze Sławomira Kościakiem, około 85 proc. aktywów ulokował za granicą. To nie uchroniło jednak funduszu przed zanotowaniem strat. [FOT. SZYMON ŁASZEWSKI]