Kraje UE będą się reformowały, ECB pozostanie bankiem centralnym, a euro wspólną walutą. Dlatego giełdy nie przejęły się odrzuceniem konstytucji.
Z Ameryki
Krótki, ale naładowany wydarzeniami tydzień nie przyniósł w USA zasadniczej zmiany indeksów. Do piątku znakomicie zachowywał się rosnący piąty tydzień z rzędu NASDAQ, co musiało dziwić, skoro gołym okiem widać, że gospodarka zwalnia, a przecież sektor wysokich technologii jest szczególnie podatny na zmiany koniunktury. To kolejne potwierdzenie tezy o wzroście znaczenia spekulacji i utracie sygnalnych funkcji przez giełdy. Odrzucenie w referendum konstytucji UE przez Francję i Holandię dodatkowo pomogło rynkom akcji zarówno w Eurolandzie, jak i w USA. Euro traciło tak mocno, że inwestorzy w Stanach zaczęli wierzyć, iż kapitały będą teraz uciekały z Unii do USA. To musiało pomagać amerykańskim akcjom i obligacjom. W Eurolandzie z kolei słabe euro dało eksporterom nadzieję, że wzrost konkurencyjności poprawi wyniki spółek i całej gospodarki.
Europejska waluta zareagowała na wynik referendum we Francji znacznie gorzej niż przewidywałem. Oczywiste było od dawna, że Francuzi odrzucą konstytucję, więc wszystko powinno być już w cenach, wszak rynki finansowe zawsze wyprzedzają wydarzenia. Okazało się jednak, że osłabienie euro było wręcz paniczne. Walucie zaszkodziła publikacja „Sterna”, który twierdził, że minister finansów Niemiec i prezes Bundesbanku wymienili poglądy w sprawie możliwego rozpadu Europejskiej Unii Monetarnej, a niższa izba niemieckiego parlamentu zamówiła opinię prawną na temat możliwego rozpadu EMU. Co prawda rzecznik ministerstwa oznajmił, że jego szef nie będzie odpowiadał na tak absurdalne spekulacje, ale dolało to tylko benzyny do ognia. Taka reakcja sygnalizuje, że rynek tylko czekał na pretekst do panicznego spadku wartości euro. Faktem jest, że znaczne wyprzedanie rynku musi w końcu wywołać korektę, ale należy zakładać, że na razie będzie to tylko korekta.
Indeksy giełdowe do piątku rosły, ale dane makro były w najlepszym razie niejednoznaczne. Bardzo słaby był miesięczny raport z rynku pracy i indeksy ISM pokazujące, jak rozwija się gospodarka. Rynek obligacji zareagował gwałtownie — rentowność mocno spadła. To powinno dolarowi szkodzić. Tak się jednak na razie nie dzieje, ale niedługo gracze zauważą, że fundamenty dolarowi nie sprzyjają. Rynkowi obligacji pomógł (spadek rentowności oznacza, że wzrosły ceny) Richard Fisher, prezes Fed w Dallas, który zasugerował, że zbliża się koniec cyklu podwyżek stóp procentowych w USA. Jednak już następnego dnia okazało się, że drugi kwartał z rzędu mocno rosły wynagrodzenia. W gospodarce zdominowanej przez usługi koszty pracy są najważniejszym czynnikiem kosztotwórczym, więc duży wzrost wynagrodzeń wzmaga obawy o wzrost inflacji. Gdyby jednak Fed rzeczywiście zatrzymał (chwilowo) podwyżki stóp, czy pomoże to zwalniającej gospodarce? Nie pomoże, bo zwalnia ona i przy obecnych stopach.
Inwestorów ucieszył wzrost kursu dolara i spadek rentowności obligacji, ale to zadowolenie chwilowe. Mocna waluta zaszkodzi przecież eksportowi USA, a co ważniejsze, zwiększy atrakcyjność importu. Na domiar złego Chiny oburzone protekcjonistycznymi działaniami UE i USA anulowały plan podniesienia ceł na tekstylia eksportowane do tych obszarów gospodarczych. Jeśli siła dolara się utrzyma, to deficyt handlowy Stanów w drugiej połowie roku dramatycznie wzrośnie. Pozytywne jest jednak to, że nie będzie rosło zagrożenie inflacją, bo im silniejszy dolar, tym tańsze produkty importowane. Nie ma to znaczenia dla importowanych surowców, które są wyceniane w dolarach. Ponieważ jednak między cenami surowców a dolarem istnieje korelacja ujemna (im mocniejsza waluta, tym tańsze surowce), mocny dolar zmniejszy wydatki USA.
Kalendarium nadchodzącego tygodnia jest prawie puste: danych makro jak na lekarstwo, wyniki podaje tylko National Semiconductor. Jednak w czwartek Alan Greenspan ma wystąpienie na temat sytuacji gospodarczej USA. To ważne wydarzenie — szef Fed ma szansę schłodzenia rozpalonych głów. Dla rynku walutowego bardzo ważny będzie też piątek z danymi o bilansie handlu zagranicznego. Trwające od początku roku umocnienie dolara powinno zwiększać deficyt, więc bardzo wyprzedany rynek jest bardzo podatny na korektę wzrostową kursu EUR/USD. Poza tym nie zdziwię się, jeśli do szczytu UE (16-17 czerwca) euro będzie stopniowo odrabiało straty. Gracze będą liczyli na nadzwyczajne decyzje polityków. Oczywiście wspólna waluta będzie się wzmacniać, jeśli nie pojawią się równie niepoważne wypowiedzi, jak Roberto Maroniego, włoskiego ministra pracy i polityki socjalnej, który oświadczył, że Włochy powinny rozważyć wyjście ze strefy euro. Rynek akcji powinien czekać na wystąpienie szefa Fed, które nada kierunek indeksom.
Z Polski
Na naszym rynku tydzień obfitował w gwałtowne zmiany, ale zakończył się bardzo dobrze. Giełdzie pomagały pogłoski o fuzji Pekao i Banku BPH oraz rosnąca cena miedzi i zapowiedź zwiększenia dywidendy przez KGHM. To wypaczało obraz sytuacji. Rynek węgierski zachowywał się jednak jeszcze lepiej, więc można zakładać, że fundusze znowu zainteresowały się niektórymi spółkami naszego regionu.
Dla nas wydarzeniem było odrzucenie Konstytucji UE przez Francję i Holandię. Rozwój Unii napotyka wiele trudności, bo mieszanka idealizmu i chciwości doprowadziła do zbyt szybkiego rozszerzenia UE. Idealizm odpowiada za chęć przyłączenia jak największej liczby krajów do wspólnoty, a chciwość — za chęć zdobycia nowych terytoriów do ekspansji gospodarczej. Politycy Unii zapłacili za ten pośpiech licznymi konfliktami i brakiem kontaktu ze społeczeństwem. Od dawna powtarzam, że metoda małych kroków byłaby bardziej skuteczna. Tego samego zdania był Jean Monnet, jeden z ojców założycieli zjednoczonej Europy. Szkoda, że współcześni politycy go nie posłuchali. Jest jeszcze szansa na poprawę sytuacji i zakładam, że jakieś rozwiązanie szybko zostanie znalezione, być może już podczas szczytu UE (16-17 czerwca). Najbardziej prawdopodobne jest rozwiązanie zbliżone do tego, które przewiduje europoseł Dariusz Rosati. Byłaby to „mała konstytucja”, która zostałaby przyjęta w drodze ratyfikacji parlamentarnej, a nie poprzez referenda. Coraz większe zagrożenie dla spójności Unii powinno wzmocnić determinację polityków do szukania sposobów na dalszy ciąg mozolnej budowy jedności europejskiej.
Wróćmy jednak do fundamentów. Opublikowane dane makro były szokujące. Jestem od dawna sceptykiem, jeśli chodzi o tegoroczny rozwój gospodarki, ale nawet mnie one zaskoczyły. PKB w pierwszym kwartale wzrósł tylko o 2,1 proc., a inwestycje jedynie o 1,0 proc. Mówiło się, że w tym roku wzrosną o wartość dwucyfrową — i to one, nakręcając popyt wewnętrzny, pomogą wzrostowi PKB. Optymiści usiłują jeszcze robić dobrą minę do złej gry, kwestionując dane GUS. Premier Marek Belka twierdzi, że słaby wzrost PKB to tylko wpływ wysokiej bazy. To śmieszne tłumaczenia. Owszem, bardzo prawdopodobne, że z inwestycjami nie było tak źle, jak widzi to GUS, ale weryfikacja danych o 1 czy 2 pkt proc. niczego nie zmieni. Trzeba pamiętać, że w poprzednim okresie korekty były nieznaczne. Jeśli zaś chodzi o „efekt bazy”, to po pierwsze, wszyscy o nim wiedzieli i prognozowali wzrost PKB około 3 proc. (rząd również), a po drugie, Chinom duża baza nie przeszkadza — potrafią rosnąć 9-10 proc. co kwartał, i to od wielu lat.
Poczekamy na następne dane, ale jeśli poprawa okaże się niewielka, to nasza gospodarka będzie miała olbrzymie problemy. Skoro inwestycje w pierwszym kwartale stanęły w miejscu, to jak można oczekiwać, że ruszą z kopyta w drugim, kiedy trwa niepewność co do przyszłości Unii, czy w trzecim, kiedy wszyscy będą czekali na wynik wyborów? Jedynym superoptymistą jest minister finansów Mirosław Gronicki, a i on co pewien czas obniża swoje prognozy wzrostu PKB. Jeśli sytuacja z inwestycjami nie poprawi się, to nawet 3,5-proc. wzrost PKB będzie nie do osiągnięcia w tym roku. A przecież taki wzrost oznaczałby pogorszenie sytuacji na rynku pracy i w końcu nawet nowelizację budżetu, co doprowadziłoby do poważnego osłabienia złotego. Chyba, że minister będzie nadal budżet ratował takimi „cudownymi” posunięciami, jak gwałtowne podniesienie akcyzy na olej opałowy (chwilowo zablokowane). Nic dziwnego, że jego zdaniem deficyt ma być mniejszy o 2 mld zł od planowanego — samo podniesienie akcyzy miało dać budżetowi 2,5 mld zł dochodu.
Złoty do momentu opublikowania złych danych makro zachowywał się bardzo dobrze. Zresztą potem, po gwałtownej reakcji, też był bardzo mocny. To szczególnie może dziwić w sytuacji, kiedy większość analityków i ekonomistów od dawna twierdzi, że odrzucenie konstytucji jest niekorzystne dla nowych państw Unii. Korekta kursu EUR/USD natychmiast naszą walutę wzmacniała, i to bardziej, niż wynika z nieznacznego umocnienia euro. Rozwiązanie zagadki można znaleźć na rynku obligacji — zarówno naszym, jak i amerykańskim. Spadająca rentowność obligacji w USA i w Polsce zwiększa apetyt funduszy na ryzyko w krajach rozwijających się. Bardzo podobnie zachowywały się inne waluty regionu. Ta siła złotego utrzyma się dopóki w USA nie pojawi się wyraźniejsza inflacja.
W zeszłym tygodniu rynkowi akcji dodatkowo pomogła informacja o odroczeniu debiutu PGNiG oraz opóźnienie oferty pierwotnej Polic i Puław. Ale i bez tych spółek potrzeba będzie dużo kapitału na wchłonięcie ofert w czerwcu. Fundusze hedgingowe nie kupują jednak ofert pierwotnych — zajmą się rynkiem wtórnym. Debiut Grupy Lotos powinien podgrzać atmosferę. Jest tylko jeden problem, ale za to duży: indeksy, szczególnie na giełdach europejskich, są w strefach wykupienia. Korekta po prostu musi się tam rozpocząć. Trudno będzie naszemu rynkowi iść pod prąd.