Morawiecki zaznaczył, że negocjacje na szczycie unijnym są bardzo trudne. "Z tego względu, że kilka państw chyba nie do końca dostrzega tę zależność, że jeśli chcemy mocniejszej Europy - wraz z tym otwarciem, które teraz nastąpiło, nowa kadencja PE, nowa kadencja KE - to potrzebujemy ambitnego budżetu" - powiedział premier w drugim dniu nadzwyczajnego szczytu UE w sprawie budżetu Wspólnoty na lata 2021-2027.

Dodał, że "nie da się zrobić więcej za mniej pieniędzy, a tak postulują niektórzy".
"Będąc wśród najbogatszych krajów Unii Europejskiej, chcą jednocześnie zmniejszać dostęp do środków dla krajów, które doganiają, krajów, które się szybko rozwijają, ale przecież ze względu na naszą sytuację wcześniejszą, historyczną, niezawinioną przez nas, mamy jeszcze bardzo dużo do nadrobienia" - powiedział Morawiecki.
Odnosząc się do stanowiska państw domagających się cięć w unijnej kasie szef rządu ocenił, że w nocy nastąpił klincz w negocjacjach. Swojego stanowisko twardo bronią Austria, Holandia, Dania i Szwecja, które określane są mianem "oszczędnej czwórki".
"Próbujemy przekonywać kilka mniejszych krajów UE. Nie wiem, czy to się uda podczas tego posiedzenia Rady Europejskiej, jeśli nie, to czekają nas kolejne posiedzenia, zobaczymy, my na pewno będzie twardo bronić naszych interesów" - powiedział Morawiecki wchodząc do budynku Rady Europejskiej w Brukseli.
Bogaci i biedni
Unijni przywódcy wracają w piątek na posiedzenie Rady Europejskiej w sprawie budżetu UE na lata 2021-2027, ale mimo całonocnych rozmów nie ma widoków na porozumienie. Podziały przekraczają linie wschód-zachód i biedni-bogaci.
"Sytuacja wygląda dość trudno" - przyznała, wracając na posiedzenie premier Finlandii Sanna Marin. "Większość z nas nie jest optymistyczna, bardzo możliwe, że będziemy mieli kolejny szczyt" - wtórował jej prezydent Rumunii Klaus Iohannis.
Dotychczasowy przebieg rozmów wskazuje na to, że postęp blokują Holandia, Dania, Szwecja i Austria, które najgłośniej domagają się ograniczenia wielkości unijnej kasy do 1 proc. połączonego Dochodu Narodowego Brutto 27 krajów członkowskich.
Część bogatych krajów ma podobną optykę, ale jest bardziej skłonna do kompromisu. Inne, jak np. Włochy czy Luksemburg, wprost opowiadają się za większym budżetem, by sfinansować większe ambicje unijne i nowe programy, na które kraje członkowskie już się zgodziły.
Brak optymizmu
Godzina wznowienia posiedzenia w gronie 27 krajów była już dwukrotnie przekładana. W czwartek w nocy ogłoszono, że Rada Europejska ponownie rozpocznie się w piątek o godz. 10, następnie w piątek rano posiedzenie RE przełożono na godz. 11, a później na godz. 12.
Premier Danii Mette Frederiksen mówiła, że jest gotowa negocjować nawet do soboty, ale wątpi, żeby doszło do porozumienia. "Nie sądzę, żebyśmy byli w stanie rozwiązać kwestie budżetu w ten weekend. Jestem przygotowana do tego, żeby zostać cały weekend, ale nie sądzę, żebyśmy mogli mieć porozumienie" - oświadczyła w Brukseli.
Irytacji całą sytuacją nie krył szef czeskiego rządu Andrej Babisz, który wchodząc do budynku, gdzie toczą się obrady, mówił, że nie wie, po co wszyscy zostali ponownie wezwani. "Jeśli bogate kraje, jak Szwecja, Dania, Holandia i Austria, nadal będą upierać się przy swoim, to możemy wracać do domu" - napisał na Twitterze.
Jeden z holenderskich dyplomatów tłumaczył PAP, że dla wyborców w jego kraju jest nie do zaakceptowania, że składki Hagi do unijnej kasy będą nieproporcjonalnie wysokie w porównaniu z innymi krajami. Sugerował, że rozwiązaniem mógłby być rabat. Holandia już teraz ma upust, ale jest on - zadaniem dyplomatów z tego kraju - niewystarczający.
Możliwy pat
Propozycja przewodniczącego Rady Europejskiej Charles'a Michela zakłada, że rabaty będą stopniowo wygaszane w okresie siedmiu lat, ale na to nie chcą zgodzić się kraje, które z nich teraz korzystają - poza Holandią, również Austria, Niemcy, Dania i Szwecja.
Polska była dość zadowolona z przedstawionych przez Michela propozycji, które choć niższe niż obecna perspektywa finansowa, poprawiają naszą pozycję w porównaniu do projektu Komisji Europejskiej. "Ta propozycja jest zaskakująco dobra" - przyznało źródło rządowe, zastrzegając anonimowość.
Część przywódców domaga się zaostrzenia zasady "pieniądze za praworządność". Michel zmienił system, by trudniej było zastosować sankcje i zaproponował, by do ich uruchomienia potrzebne było zebranie większości kwalifikowanej. KE chciała odwróconej większości - tak by do zablokowania restrykcji konieczne było zebranie większości, co znacznie ułatwiałoby zamrażanie funduszy dla krajów z problemami z praworządnością. "Chcemy powrotu do propozycji Komisji" - powiedział PAP jeden z zachodnich dyplomatów. Takie stanowisko zajmują też m.in. Holandia, Dania, Austria, Niemcy i Finlandia.
Niewykluczone, że szefowie państw i rządów rozjadą się do stolic z niczym. W kuluarach spekuluje się, że kolejny nadzwyczajny szczyt mógłby się odbyć na początku marca.