Na kilka dni przed teoretycznym terminem, w którym polski rząd ma odpowiedzieć na amerykańską ofertę budowy pierwszej polskiej elektrowni jądrowej, na najbardziej prawdopodobny scenariusz wyrasta ten, w którym partnerów Polska będzie mieć dwóch: amerykańskiego i francuskiego.

Amerykanie nie mówią „nie”
O scenariuszu wyboru dwóch partnerów, z których każdy ma pracować na własnej lokalizacji, pisaliśmy w „PB” na początku września. Czwartkowa debata, zorganizowana przez Amerykańską Izbę Handlową, czyni ten scenariusz niemal oficjalnym.
— Jest duża przestrzeń na udział w tym programie strony trzeciej — stwierdził Robert Rudich, attaché energetyczny amerykańskiej ambasady w Warszawie.
Jako reprezentant amerykańskiego rządu pilotuje stronę finansową amerykańskiej oferty. Polska oczekuje bowiem, że poza sprzedaniem technologii partner wyłoży pieniądze na połowę udziałów w spółce realizującej inwestycję. Nie wiemy, co Amerykanie wpisali do części finansowej oferty, ale z plotek wynika, że jej warunki nie zachwycają.
Przestrzeń dla dwóch
— Potrzeby naszego systemu energetycznego są na pewno wyższe niż 6-9 GW [co przewiduje polska strategia energetyczna — red.], więc jest tu przestrzeń — tak na pytanie o scenariusz z dwoma partnerami odpowiadał Tomasz Nowacki, dyrektor departamentu energii jądrowej w resorcie klimatu.
Formalnie amerykańska oferta została złożona 12 września na ręce Anny Moskwy, minister klimatu. Zgodnie z polsko-amerykańską umową polski rząd ma 30 dni na udzielenie odpowiedzi, choć przekroczenie tego terminu nie wiąże się z konsekwencjami, np. utratą ważności amerykańskiej propozycji. Anna Moskwa nazwała w mediach ten termin „umownym”.
— Po wyborze technologii przyjdzie czas na negocjacje warunków umowy. Równolegle opracowywany będzie model biznesowy inwestycji. Potem trzeba zacząć budowę — tak harmonogram nakreślił w czwartek Tomasz Nowacki.
Umowa mała i szybka
Decyzja o wyborze partnera lub partnerów i o uruchomieniu programu jądrowego, wartego grubo ponad 100 mld zł, jest w gestii polskiego rządu, który nie dysponuje nadmiarem czasu. Jesienią 2023 r. odbędą się wybory parlamentarne, a kampania wyborcza ważnym decyzjom nie sprzyja. Państwowa strategia energetyczna zakłada ponadto, że prąd z pierwszej elektrowni jądrowej popłynie w 2033 r.
Dlatego zapewne David Durham, wiceprezes Westinghouse, powiedział ostatnio w wywiadzie dla PAP, że jego firma jest w stanie nawet w ciągu tygodnia podpisać rodzaj wstępnej umowy, tzw. kontrakt usługowy. Dokument pozwoli zacząć prace, podczas gdy ostateczny kontrakt będzie jeszcze negocjowany.
Powiększanie skali
Pierwsza polska elektrownia jądrowa ma powstać w gminie Choczewo na Pomorzu. To tę lokalizację rząd może przyznać Amerykanom. Drugiej na razie nie wyznaczono, choć w dyskusjach pojawia się Bełchatów, gdzie pracuje dziś największa elektrownia w Polsce opalana węglem brunatnym. W latach 30. jej bloki będą stopniowo wyłączane, natomiast infrastruktura, m.in. sieci przesyłowe, pozostaną. To silny argument za tą miejscówką. W scenariuszu z dwoma partnerami druga lokalizacja miałaby przypaść francuskiej firmie EDF.
Obaj dostawcy technologii w wystąpieniach publicznych chętnie mówią o efektach skali, czyli o korzyściach finansowych i logistycznych wynikających z możliwości budowy wielu reaktorów w jednym kraju. Stąd zapewne polskie zapewnienia, że reaktorów może być więcej, niż pierwotnie zakładano.