Polskie podatki są chronicznie chore

Jacek Zalewski
opublikowano: 2002-10-17 00:00

Ten stan chorobowy trwa od roku 1990, w którym rozpoczęło się w Polsce tworzenie systemu podatkowego, towarzyszącego głębokiej transformacji ustrojowej. Zapożyczony został z systemów zachodnioeuropejskich i przyszedł do nas z całym dobrodziejstwem inwentarza, czyli także z wadami i rozwiązaniami szkodliwymi. Trudno było się spodziewać, że przy skali zastosowania w Polsce metody prób i błędów akurat na niwie podatkowej uda się utrafić idealnie. Parafrazując powiedzenie „gdyby młodość wiedziała, gdyby starość mogła” wypada wyrazić żal, iż nie możemy się cofnąć do roku 1990 i wystartować do przemian jeszcze raz, z dzisiejszą wiedzą.

Za grzech pierworodny systemu podatkowego w Polsce wypada uznać chyba nierozdzielenie opodatkowania dochodów z działalności gospodarczej od opodatkowania dochodów z pracy najemnej. Zasadą zróżnicowania stało się nie źródło dochodów podmiotu, lecz jego status prawny. Funkcjonuje podatek od osób fizycznych (personal tax) i od osób prawnych (corporation tax), dlatego cały sektor przedsiębiorców małych i średnich — w tym prowadzących firmy jednoosobowe — opodatkowany jest tak samo jak pracownicy najemni. Ta nielogiczność jest praprzyczyną politycznych wojen o stawki, progi, liniowość, progresywność, etc. Wszystkie dyskusje byłyby zdecydowanie prostsze, gdyby systemowo zróżnicowano podatki pracodawców i pracobiorców.

Drugim strategicznym błędem jest skomplikowanie systemu, a co za tym idzie — jego nieszczelność. Regularnie wstawiano do niego lub wycofywano rozmaite ulgi i wyłączenia, co umożliwiało ogromne nadużycia. W kategorii PIT rekordem całego okresu polskiej transformacji pozostaną pamiętne darowizny, które firmował wicepremier i minister finansów Grzegorz Kołodko. Jeśli zaś chodzi o bezwzględne kwoty podatkowych przekrętów, to poza konkurencją pozostaje oczywiście VAT. Umiejętne żonglowanie systemem zwrotów oraz zróżnicowanych stawek, w szczególności stawką zerową, pozwoliło zbudować wiele fortun.

Podatki z samego założenia nie mogą być dobre, a jedynie mniej złe. Zawsze i wszędzie prowadzona jest gra polegająca na tym, że obywatele starają się zapłacić jak najmniej, wykorzystując m.in. wszelkie luki w przepisach, aparat państwowy zaś robi wszystko, aby podatników przechytrzyć i ściągnąć z nich jak najwięcej. Tak było, jest i będzie na całym świecie. Problem polega tylko na tym, jakie są zasady owej gry. W Polsce na początku transformacji nie przejmowano się kanonem, iż przepisy podatkowe muszą wchodzić w życie z odpowiednim wyprzedzeniem. Zdarzały się ustawy podatkowe z mocą wsteczną, zakończone artykułem „wchodzi w życie z dniem ogłoszenia, z mocą od 1 stycznia”. Po dziesięciu latach na szczęście takie praktyki są już niemożliwe.

Powyższa tabelka zawiera dane zdumiewające. Główne ustawy podatkowe zmieniane były nawet kilkanaście razy w jednym roku! Po 67 nowelizacjach trudno poważnie traktować np. zapis, że PIT reguluje „ustawa z 26 lipca 1991 r.” A najgorsze jest to, że nowelizacje, w zdecydowanej większości, nie były przemyślanymi zmianami w ustawach o PIT, CIT i VAT, lecz wprowadzone zostały boczną furtką, przy okazji uchwalania innych ustaw, w końcowym rozdziale „zmiany w przepisach obowiązujących”. W procederze tym panuje chaos nie tylko tematyczny, lecz także terminowy. Jak przy takim woluntaryzmie kolejnych rządów i parlamentów można mówić o istnieniu w Polsce spójnego systemu podatkowego?

Generalne wnioski zarówno sfer biznesowych, jak i statystycznych obywateli z dziesięcioletnich doświadczeń podatkowych są pesymistyczne. Mimo powstania kilku rzeczowych projektów i wydania białych ksiąg podatkowych — nie widać szans na ustabilizowanie przepisów. Właściwie należałoby — przynajmniej w odniesieniu do PIT i CIT — przyjąć opcję zerową i napisać od podstaw ustawy obustronnie uczciwe (w relacji państwo - podatnik) oraz oderwane od bieżących interesów politycznych. No tak, ale przygotować je musiałyby chyba jakieś anioły, a parlamentowi pozostałoby jedynie przegłosowanie projektów bez poprawek...

Ponieważ jest to polityczna utopia, zatem system pozostanie chory. Co najwyżej doczekamy się siedemdziesiątej wycinkowej nowelizacji ustawy o PIT, przeforsowanej przy jakiejś okazji.