Polskie Pompeje

Adam Sofuł
opublikowano: 2008-08-29 00:00

Zaczęło się od wystających

Zaczęło się od wystających

z wody pali.

Potem był zapaleniec,

stado niedowiarków,

wielka naukowa sensacja i wojna archeologów.

Nikt tej osady nie szukał. Znalazła się sama. Na początku lat 30. ubiegłego stulecia okolice Żnina nie wyróżniały się niczym szczególnym, dopóki nie zaczęto regulować biegu rzeki Gąsawki, dopływu Jeziora Biskupińskiego. Wówczas poziom wody w jeziorze nieco opadł i wyłoniły się spod niej pale. Nie wzbudziły większego zainteresowania, może poza grupką młodzieży, dla której stały się lokalną sensacją. Chłopcy powiedzieli o znalezisku miejscowemu nauczycielowi. I się zaczęło.

Głową w mur

Walenty Szwajcer (na zdjęciu u góry), skromny nauczyciel, trafił do miejscowej szkoły rok wcześniej. Ostatniego dnia sierpnia 1933 r. wybrał się na przechadzkę nad jezioro i ujrzał spełnienie swego marzenia o wielkim archeologicznym odkryciu. Tego sierpniowego popołudnia wiedział, że ma takie przed oczami.

Nauczyciel postanowił podzielić się entuzjazmem z lokalnymi władzami. Bez rezultatu. Odpowiedzią było co najwyżej wzruszenie ramion i pełne politowania uśmiechy, a to tylko dlatego, że tekst o świstaku, co zawija w sreberka, jeszcze wówczas nie powstał. Najżyczliwszy okazał się miejscowy policjant, który poradził Szwajcerowi, aby zainteresował odkryciem archeologiczną sławę. 1 października 1933 r. Szwajcer napisał o balach w jeziorze do prof. Józefa Kostrzewskiego w Poznaniu.

Polityka archeologiczna

Jeszcze w tym samym roku Kostrzewski ocenił znalezisko jako interesujące. Tym bardziej że mogło mu ono dostarczyć amunicji w niebagatelnym sporze. W ówczesnej niemieckiej archeologii zarysowała się tendencja do poszukiwania dowodów na germańskość polskich (i nie tylko) ziem. Jednym z głównych przedstawicieli tego kierunku był Gustaw Kossinna, który głosił tezę, że ludy indoeuropejskie — czyli przodkowie Europejczyków — były w istocie plemionami pragermańskimi.

Historia jeszcze raz pokazała, że jest dziedziną niepozbawioną swoistego poczucia humoru — jednym z najzdolniejszych uczniów Kossinny był Józef Kostrzewski. Był również jego zagorzałym przeciwnikiem i to nie tylko z powodu endeckich przekonań. Biskupińskie znalezisko stwarzało znakomitą okazję do udowodnienia słowiańskości ziem dawnego zaboru pruskiego. I tego należało się trzymać.

Stara osada

Rozpoczęte w 1934 r. wykopaliska relacjonowane przez prasę dostarczały kolejnych sensacji. Wiek osady oszacowano na ponad 2,5 tys. lat i — jak na ówczesne czasy — była całkiem sporą metropolią. Ponad setka domów zamieszkiwana przez tysiąc osób, utwardzone ulice (w tym jedna okrężna, którą dziś można by nazwać obwodnicą, pod tym względem Biskupin wyprzedza Warszawę), wreszcie prawie stumetrowy most łączący wyspę z lądem — to robi wrażenie do dziś.

Udowadnianie prasłowiańskości Biskupina przerwał wybuch II wojny światowej. Przez następne kilka lat dowodzono pragermańskości osady, w czym uczestniczył nawet podporządkowany SS specjalny oddział archeologów. Do słowiańskości powrócono po wojnie i dzięki pracom kierowanym przez Zdzisława Rajewskiego zrekonstruowano osadę, na- dając jej dzisiejszy, okazały wygląd.

W miarę jak cichły polsko-niemieckie emocje, wyga- sała też archeologiczna wojna. Ostatecznie zgodzono się, że Biskupin jest osadą kultury łużyckiej. Biskupinowi te wojny już nie przeszkadzają. Stoi sobie. I przyciąga dziesiątki tysięcy turystów. Słowian i Germanów. I wielu innych.