Premierze, niech pan nie mięknie

Jacek Kowalczyk
opublikowano: 2008-05-15 00:00

Pensje w sektorze publicznym po raz pierwszy od lat rosną szybciej niż w prywatnym. Dla gospodarki to fatalny znak mówią ekonomiści.

Pensje w sferze publicznej są wyższe i rosną szybciej niż w prywatnej

Pensje w sektorze publicznym po raz pierwszy od lat rosną szybciej niż w prywatnym. Dla gospodarki to fatalny znak mówią ekonomiści.

Spełnił się scenariusz, przed którym kilka miesięcy temu ostrzegali ekonomiści — rząd ugiął się pod żądaniami górników, lekarzy, pielęgniarek i innych pracowników sektora publicznego. Ich wynagrodzenia wystrzeliły w górę. W I kw. przeciętna pensja wyniosła ponad 3,5 tys. zł i była o 12,2 proc. wyższa niż rok wcześniej — wynika z danych GUS. To pierwszy kwartał od wielu lat, kiedy dynamika płac w sektorze publicznym była wyższa niż w firmach prywatnych (gdzie wynagrodzenia i tak rosną w tempie zawrotnym). W podwyżkach nie byłoby nic złego, gdyby nie to, że w sektorze publicznym — przy gorszej wydajności — zarabia się znacznie lepiej niż w prywatnym, a żądania płacowe związków dalej rosną. Nie bacząc na to, że gospodarka zwalnia.

Zawodowe dojenie

— To sygnał ostrzegawczy dla rządu i związków zawodowych. Koszty pracy w sektorze publicznym rosną szybciej niż w prywatnym, tymczasem wydajność jest znacznie niższa i podnosi się powoli. Ponadto zbliża się spowolnienie gospodarcze. Domaganie się przez grupy zawodowe 15-procentowych dalszych podwyżek, co ostatnio deklarowały, jest nieodpowiedzialne i zagraża równowadze ekonomicznej — ostrzega Janusz Jankowiak, główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu.

Czym może grozić wyścig płac w sektorze publicznym? Po pierwsze — nierównowagą w finansach państwa.

— W sektorze publicznym zachodzą te same zjawiska, co w firmach prywatnych — oderwanie się dynamiki wynagrodzeń od dynamiki wydajności wpędza pracodawcę w kłopoty. Jego koszty rosną szybciej niż dochody, staje się mniej konkurencyjny — tłumaczy Marcin Mróz, główny ekonomista Fortis Banku.

Tyle że tu pracodawcą jest państwo. Wysokie koszty musi więc wziąć na siebie budżet.

Po drugie — wzrost wynagrodzeń wzmacnia presję inflacyjną.

— Pieniędzy do wydania przybywa, więc konsumpcja rośnie. A to pcha ceny w górę —wyjaśnia Małgorzata Krzysztoszek, ekspert PKPP Lewiatan.

Nie dam, bo nie mam

Rosnące pensje w budżetówce i firmach państwowych sprawią kłopoty także przedsiębiorcom prywatnym. Dysproporcja w zarobkach osłabi morale ich pracowników. Mimo że firmy państwowe mają gorsze wyniki, zarabia się w nich znacznie lepiej niż w prywatnych. Przykład — w przetwórstwie przemysłowym różnica płac wynosi 13 proc.

— To demoralizujące dla pracowników firm — mówi Janusz Jankowiak.

Na tym nie koniec. Zwykle wzrost wynagrodzeń w jednym sektorze odbija się na żądaniach płacowych w drugim. Pierwszą rundę tej spirali widzieliśmy już kilka miesięcy temu. Strajkujący górnicy, lekarze, pielęgniarki i nauczyciele właśnie dynamikę płac w firmach prywatnych przytaczali jako główny argument uzasadniający ich żądania. Czy teraz role się zmienią?

— Oczekiwania na podwyżki wzrosną. Jednak w świetle zbliżającego się wyhamowania gospodarczego pracownicy prywatnych przedsiębiorstw będą znacznie bardziej rozsądni w formułowaniu żądań niż w sektorze publicznym. Nie będą podcinać gałęzi, na której siedzą — zapewnia Małgorzata Krzysztoszek.

Może się też okazać, że twardą postawę, której zabrakło politykom, będą musieli przyjąć przedsiębiorcy.

— Osłabienie koniunktury w Europie i w Polsce oznacza dla firm słabsze wyniki i potrzebę ograniczania kosztów. Chcąc utrzymać się na rynku, nie będą miały wyboru — sytuacja zmusi je do powiedzenia „nie” — twierdzi Dariusz Winek, główny ekonomista BGŻ.

Dlatego spodziewa się, że 2008 r. przyniesie wyhamowanie dynamiki płac w sektorze prywatnym i nasilenie podwyżek w publicznym.

Rząd czeka ciężka przeprawa ze związkami o emerytury pomostowe

Ponad 650 tys. osób

straci prawo do emerytur

pomostowych — zapowiada

rząd. Związkowcy nie chcą

o tym słyszeć.

Emerytury pomostowe to decydujące starcie dla rządu Tuska — taka jest opinia większości ekspertów i ekonomistów. To, że będzie musiał się z nim zmierzyć, zawdzięcza poprzednikom. Przez wiele miesięcy rząd PiS dreptał w miejscu, aż w końcu wydłużył o rok żywot emerytur wcześniejszych. W nowym systemie zastąpią je pomostówki (świadczenia wypłacane od momentu zakończenia pracy do uzyskania prawa do emerytury powszechnej). Prawo do nich będą miały osoby pracujące w szczególnych warunkach. I właśnie o grono uprawnionych toczy się ostry spór.

Głosy radości…

Przedstawiony wczoraj przez Jolantę Fedak, minister pracy, projekt ustawy o emeryturach pomostowych zakłada, że liczba uprawnionych do nich osób spadnie z 786 tys. do 129 tys. (uprawnienia stracą m.in. wszyscy nauczyciele i 75 proc. kolejarzy). Dla budżetu ma to przynieść 43,6 mld zł w latach 2009-20. Projekt z radością przyjmują pracodawcy.

— W pełni popieramy propozycje rządu. Utrzymywanie obecnego stanu doprowadziłoby do załamania systemu emerytalnego lub do sięgnięcia do kieszeni podatnika przez zwiększenie składki — twierdzi Jeremi Mordasewicz z PKPP Lewiatan.

Zmiany pozytywnie odbierają też ekonomiści.

— Ograniczenie emerytur pomostowych to odrzucenie balastu odziedziczonego po PRL. Przyczyni się do wzrostu aktywności zawodowej ludności, a to wzmocni wzrost naszego PKB — komentuje Ryszard Petru, główny ekonomista Banku BPH.

…i oburzenia

Jednak rząd musi jeszcze stoczyć walkę z organizacjami pracowniczymi.

— Dlaczego urzędnik ma rozstrzygać, co jest pracą w trudnych warunkach, a co nią nie jest? To kryteria medyczne powinny mieć decydujące znacznie. Projekt jest dla nas absolutnie nie do przyjęcia — mówi Wiesława Taranowska, wiceprzewodnicząca Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych.

Jest oburzona zarówno założeniami projektu, jak i sposobem prowadzenia dialogu społecznego.

— Rząd nas oszukał. Obiecał, że będziemy rozmawiać o emeryturach pomostowych w Komisji Trójstronnej. Tymczasem nie ma zamiaru słuchać, co mamy na ten temat do powiedzenia — mówi Wiesława Taranowska.

Strajki są niemal pewne.

— Pozbawienie nauczycieli prawa do emerytur pomostowych jest błędem. Nauczyciel również jest zawodem o szczególnym charakterze. Dlatego na 27 maja planujemy akcję protestacyjną. W szkołach rozpoczęły się referenda. Będziemy się też domagać 50-proc. podwyżki płac — zapowiada Magdalena Kaszulanis ze Związku Nauczycielstwa Polskiego.

Protesty zapowiadają także kolejarze.

— Jesteśmy bardzo niezadowoleni ze stanowiska rządu. Uważam, że wspólnie z innymi związkami PKP powinniśmy podjąć decyzję o strajku. Pracownicy kolei chcą pracować, jednak wymagania zdrowotne są w tym zawodzie bardzo ostre, nie każdy w wieku przedemerytalnym jest w stanie je spełnić. Wówczas powinien mieć możliwość przejścia na wcześniejszą emeryturę — argumentuje Jacek Droździel, wiceszef Konfederacji Kolejowych Związków Zawodowych.

Jakie wrażenie zrobią na Donaldzie Tusku naciski organizacji pracowniczych, dopiero się okaże.

— Ograniczenia pomostówek to fundamentalna reforma obecnego rządu. Będzie testem na jego skłonność do uzdrawiania gospodarki —uważa Ryszard Petru.

Donald Tusk powinien

Jest zagrożenie, że rząd ugnie się pod presją związkowców. Już dziś pojawiają się sprzeczne sygnały — najpierw, że rząd okroi wydatki budżetowe, a następnie, że będą podwyżki w sferze budżetowej. Grupa uprawnionych do emerytur pomostowych powinna być jak najmniejsza. Za kosztowne wcześniejsze wysyłanie na emeryturę płacą pracujący wyższymi składkami i podatkami. W Polsce spada bezrobocie, ale nie rośnie aktywność zawodowa. Oznacza to, że te osoby lądują w systemie emerytalnym i żyją na koszt pracujących.

Rząd powinien być twardy, a premier wzorować się na Margaret Thatcher, którą twardą ręką zreformowała Wielką Brytanię. To trudne z politycznego punktu widzenia, ale z drugiej strony to właśnie osoby, które podejmują trudne decyzje, przechodzą do historii. Rząd ma wybór: dać przywilej 1-1,5 mln potencjalnych wyborców, czy działać w interesie kilkunastu milionów pracujących, którzy za to będą musieli zapłacić.

Agnieszka Durlik-Khouri

Za obietnice rządu płaci podatnik

Wzrost wynagrodzeń w sektorze publicznym niedługo po wyborach to dowód, że rząd kupił ciszę grup społecznych za pieniądze podatnika. Tak wysoka dynamika płac stanowi dla gospodarki realne zagrożenie. Mam nadzieję, że politycy to dostrzegą. Wszystko wskazuje na to, że rząd bardziej obawia się mnożących żądania przedstawicieli związków niż niebezpieczeństw czyhających na gospodarkę.

Andrzeja Sadowski

Jacek

Kowalczyk