Wychował się na radomskim osiedlu sąsiadującym z lotniskiem wojskowym. Huczało od odrzutowców, szklanki i meble wibrowały, ale podekscytowany kilkulatek za każdym razem biegł do okna.
– Chciałem pójść do Szkoły Orląt w Dęblinie i zostać pilotem myśliwca, ale po namowach rodziny zrezygnowałem. To był czas, kiedy notowano dużo śmiertelnych wypadków, szkolenie było zupełnie inne niż teraz, a sprzęt pozostawiał wiele do życzenia – wspomina prezes EO Networks.

Wicemistrz Europy, mistrz świata
Pasja do latania nie umarła, bo na studiach kolega zaproponował lot motolotnią.
– Za pierwszym razem miałem wrażenie, jakbym siedział na taborecie, który w pewnym momencie oderwał się wraz ze mną od ziemi, unosił na wysokości 300 m i wykonywał ostre zakręty. To był pierwszy raz, a na kolejny przyszedł czas pod koniec studiów, kiedy prowadziłem już działalność gospodarczą i mogłem sobie na latanie pozwolić. Miałem jednak coraz mniej czasu, bo biznes osiągnął skalę, jakiej się nie spodziewałem. Założyłem też rodzinę. Szkolenie musiało zejść na bok, ale gdy najmłodsze dziecko miało kilka lat, powiedziałem sobie: teraz albo nigdy. Zrobiłem uprawnienia na motolotnię – wspomina Błażej Piech.
Kurs na pilota motolotni trwa 25 godzin. Lata się z instruktorem, a później samodzielnie pod nadzorem prowadzonym z ziemi. Po 100 godzinach ma się już dobre umiejętności, a po 300 – pewność własnych możliwości. Przy okazji kursant uczy się przygotowania i serwisu sprzętu, bo zwykle trzeba to robić samodzielnie przed każdym lotem.
– W końcu kupiłem motolotnię i żeby rodzina nie odczuwała mojej nieobecności, wstawałem o czwartej rano, by godzinę później rozpoczynać dwugodzinny lot. O ósmej byłem już po śniadaniu z najbliższymi. Dzięki takiej logistyce przez kilka lat mogłem połączyć pracę, rodzinę i pasję. 50 godzin lotu w rzeczywistości oznacza 200, bo trzeba się do niego przygotować, dojechać, sprawdzić sprzęt etc. A był czas, że ja latałem 200 – mówi Błażej Piech.
Po kilku latach na jednym z pikników odbył się konkurs lądowań, na którym menedżera motolotniarza wypatrzył trener kadry narodowej. Namówił na starty w zawodach, co wiązało się z rozpoczęciem metodycznego treningu. Sukces przyszedł szybko: po roku Błażej Piech został srebrnym medalistą mistrzostw Europy, które odbyły się w 2015 r. w Polsce. Kolejny srebrny medal mistrzostw Europy zdobył w 2017 r. (zawody odbywały się na Węgrzech), a rok później został mistrzem świata (2018 r., Węgry).

Zakazana elektronika
Zawody motolotniarskie wymagają wszechstronnych umiejętności rajdowo-nawigacyjnych. Trasa lotu jest wytyczana na tradycyjnej mapie. Nie można używać elektroniki, co jest rygorystycznie sprawdzane. Za pomocą zdjęć szuka się miejsc na trasie, do których należy dotrzeć w czasie określonym co do sekundy i precyzyjnie wylądować we wskazanym miejscu. To wymaga wyczucia prędkości lotu i czasu, lecz także umiejętności szybkiego liczenia, korzystania z kalkulatora i tworzenia modeli matematycznych, które sprawdzają się na trasie lotu.
– Punktem, który trzeba znaleźć, jest np. studnia na podwórku. Łatwo ją przeoczyć, gdy leci się z prędkością ponad 100 km/h. To wymaga skupienia i wyboru, które zadanie podczas zawodów warto wykonać, a z którego zrezygnować, by na koniec zyskać jak najwięcej. Mało prawdopodobne, że zdobędzie się wszystkie możliwe punkty na trasie w klasie WL1, dlatego wybór mniejszego zła jest sednem tych zawodów. Do tego dochodzą konkurencje precyzyjne, w których np. ląduje się bez silnika z dokładnością do jednego metra i w określonym czasie. Należy wtedy kontrolować prędkość opadania, odpowiednio przyziemić motolotnię i zarządzać jej energią. Ostatnimi konkurencjami są te, w których z ograniczoną ilością paliwa należy wykonać pewne zadania. Organizatorzy zawodów wyszukują więc zwycięzców z najbardziej wszechstronnymi umiejętnościami. Wygrywa ten, kto potrafi dokonać najbardziej optymalnego wyboru. Podobnie jak w biznesie – dodaje mistrz świata w motolotniach jednoosobowych i wicemistrz Europy.

Detale mają znaczenie
Poza kwestiami związanymi ze sprzętem w tym sporcie mają też znaczenie masa ciała i umiejętności utrzymania koncentracji przez długi czas.
– W motolotniarstwie każdy kilogram jest ważny. Jestem wysoki, co wiąże się z większą masą ciała. Na mistrzostwa świata zabierałem swojego kolegę kucharza, który przygotowywał lekkostrawne posiłki wspierające koncentrację – mówi Błażej Piech.
Detale mają znaczenie, więc menedżer sporo czasu przeznaczył na napisanie programu, który weryfikował skuteczność dokonywanych w powietrzu obliczeń na kalkulatorze. Ale motolotnia to dla szefa EO Networks nie tylko sport wyczynowy.
– Latanie motolotnią to wspaniała zabawa i niezwykła przygoda. Pamiętam, kiedy na mistrzostwach świata w Anglii zająłem piąte miejsce. Trochę mi wtedy nie poszło, ale to były najlepsze zawody, na jakich byłem. Latałem wtedy nad kanałem La Manche, nad Londynem. To było niesamowite przeżycie. Pewnie nigdy bym się nie zdecydował na to, by spakować motolotnię i latać w tych miejscach uparcie przez dwa tygodnie, a zawody człowieka do tego motywują. Mam też dwuosobową motolotnię, która czeka, by dzieci dorosły i żebyśmy wraz z żoną mogli razem latać. Na razie umówiliśmy się, że zawsze jedno z nas będzie stąpać twardo po ziemi – mówi Błażej Piech.
Niewykluczone, że żona bardziej polubi akrobacje, które też kręcą Błażeja Piecha.
– To dla mnie najbardziej ekstremalny i niesamowity sport, z jakim miałem do czynienia. W trakcie akrobacji nawet najmniejszy błąd grozi kalectwem i to wymaga wielkiego skupienia. Ciało poddawane jest przeciążeniom do 9G i prędkościom do 400 km/h. Dla porównania, przyspieszając dobrym samochodem do setki w niecałe 2,5 sekundy, odczuwa się zaledwie 1,55 G, a kierowcy Formuły 1 na zakrętach mogą odczuwać do 6G. W tym sporcie ogranicza mnie tylko rozsądek i odpowiedzialność za rodzinę. W roku wykonuję około 40 takich treningów – kończy prezes EO Network.
