Przemysł zbrojeniowy o offsecie może zapomnieć

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2021-07-14 20:00

Po przejęciu 20 stycznia przez Josepha Bidena kodów nuklearnych z rąk Donalda Trumpa stosunki polsko-amerykańskie weszły w dziwną fazę.

Nasi władcy wszystkie pieniądze postawili na reelekcję prezydenta republikańskiego, dlatego obudzili się z ręką... W tych okolicznościach znaczenia strategicznego nabrało podtrzymanie przynajmniej współpracy militarnej za dosłownie każdą cenę. Dlatego już od wielu tygodni oczywisty był wynik starcia o dostarczenie Wojsku Polskiemu nowego czołgu podstawowego. Nadano mu kryptonim Wilk, rywalizowały zaś koncerny niemieckie Krauss-Maffei Wegmann Gmbh & Co. KG oraz Rheinmetall Defence (to obszar UE, a także NATO), brytyjski BAE Systems (tylko NATO, po brexicie to nie Europejski Obszar Gospodarczy – EOG), amerykański General Dynamics Land Systems (NATO) oraz koreański Hyundai Rotem Co. (całkiem obcy).

Wczoraj rząd potwierdził pogłoski, którymi środowiska militarne żyły już od wielu tygodni. Sam najwyższy władca Jarosław Kaczyński oznajmił na placu 1 Warszawskiej Brygady Pancernej w Warszawie-Wesołej, że Polska zakupi 250 egzemplarzy czołgu amerykańskiego M1A2 Abrams w najnowszej wersji SEPv3 z systemem Trophy, czyli „na bogato”. Cena będzie adekwatna, rząd ustanowi czołgowy program wieloletni kosztujący aż 23,3 mld zł, tę gigantyczną kasę wydamy poza UE i EOG. Amerykanie wydoją polskiego sojusznika do ostatniego centa, przecież absolutnie nie sprezentują nam maszyn w ramach programu FMF (Foreign Military Financing), tak jak np. biednemu Egiptowi. Oczywiście temat offsetu nie istnieje. Trzeba podkreślić, że amerykańskich czołgów – w odróżnieniu od samolotów – nie kupuje żaden europejski sojusznik z NATO, Polska będzie więc prekursorką (ostatnio czołgi od Amerykanów kupiły Australia i Tajwan). To paradoks, albowiem Abrams w wersji podstawowej zbudowany został około 1980 r. specjalnie na europejski teatr działań wojennych, dla obrony demokracji NATO przed natarciem Układu Warszawskiego.

Czołg M1A2 Abrams w najnowszej wersji SEPv3, z typową gładkolufową armatą 120 mm, wszedł do służby w armii Stanów Zjednoczonych dopiero w 2020 r.
U.S. Army / Zuma Press / Forum

Obcy UE polski zakup za oceanem oznacza, że nasza pięść pancerna będzie się składała z aż trzech niekompatybilnych składników. Najwięcej mamy zabytkowych poradzieckich T-72 i T-72M, które w liczbie ponad 300 są obecnie reanimowane. Trzy dekady temu na radzieckiej podbudowie powstała spolonizowana wersja PT-91 Twardy, tych czołgów armia zachowała około 230. Zupełnie inna półka technologiczna to Leopardy, które po wejściu do NATO kupiliśmy z zapasów Bundeswehry. Ponad 120 egzemplarzy starego typu 2A4 trafiło w 2002 r. po złomowej cenie za sztukę 1 EUR plus VAT, obecnie są one modernizowane do wersji PL. W 2014 r. zakupiliśmy ponad 100 sztuk nowszego typu 2A5, już normalnie, chociaż tanio, po około 1,5 mln EUR plus VAT. Najnowszy zakup to kolejny inny świat, nie tylko dlatego, że Amerykanie używają swoich miar. Specjaliści wojsk pancernych uważają najnowszego Abramsa za absolutną światową czołówkę, porównywalną może z jedną konstrukcją izraelską. Jednak we wschodniej Polsce, gdzie czołgi mają operować, aż 67-tonowa maszyna będzie z definicji znacznie mniej zwrotna od lżejszego Leoparda. Pozostańmy przy nadziei, że rzeki jej nie zatrzymają…