Restauracyjnym szlakiem: schabowy w WARS-ie

Stanisław Majcherczyk
opublikowano: 2012-03-01 22:52

Podróżowaliśmy Intercity do Warszawy. Wygłodniali wpadliśmy do WARS-u. Często wpadamy tam coś przekąsić. Generalnie jest dobrze, a w niektórych przypadkach bardzo.

W menu mamy swoich sprawdzonych faworytów (pisaliśmy wcześniej).  Ale zawsze trzeba wdać się w dyskusję z obsługą na temat naszych wymagań. Są chętni je realizować, tylko że nikt o to nie prosi. Na przykład w porze śniadaniowej mają jajecznicę na szynce. W wersji standardowej  bez specjalnych sensacji. Poprosiliśmy, żeby dla nas  jaja były akurat  sadzone i koniecznie smażone na maśle. Argumentowaliśmy  uczuleniem na olej i potencjalnym szokiem anafilaktycznym. Wizja reanimacji, zatrzymania pociągu i przylotu helikoptera zrobiła swoje. Efekt?



Niezapomniane śniadanie.  Zawsze omijaliśmy w WARS-ie schabowego obawiając się rozmrożonego „gotowca”. Do tego smażonego na oleju. Poprosiliśmy o rozmowę z szefem kuchni  Marcinem Krasińskim. Zaklinał się, że je sam „rozbijał”. Wyraziliśmy życzenie by usmażył je dla nas na maśle i do tego nie specjalnie długo (lubimy te bardziej soczyste).  Przyjął zamówienie, chociaż standardowe masło ma duże kłopoty z panierką.  Sam schabowy zrobił na nas  dobre wrażenie. Towarzyszące mu buraki z chrzanem radziliśmy już wyrzucić na tory (zupełnie nie pasowały). Sącząc piwo zastanawialiśmy się, że może dobrze by było gdyby dyrekcja WARS-u wprowadziła do smażenia potraw zamiast oleju sklarowane masło. Wtedy mogło by być tam w podróży rzeczywiście miło.