Reżim Madury szykuje plan B

Marek WierciszewskiMarek Wierciszewski
opublikowano: 2019-02-20 22:00

Przywódca Wenezueli zapewnia, że nie zamierza oddać władzy, jednak wiele wskazuje na to, że przygotowuje także plan awaryjny

Trzy tygodnie temu John Bolton, doradca prezydenta Donalda Trumpa ds. bezpieczeństwa narodowego, poradził Nicolásowi Madurze, by udał się na emeryturę, na jakąś przyjemną plażę daleko od Wenezueli. Wiele wskazuje na to, że choć wenezuelski prezydent do USA sympatią nie pała, to tę radę mógł sobie wziąć do serca. W przygotowaniu są plany awaryjne na wypadek, gdyby Nicolás Maduro, jego najbliżsi współpracownicy oraz rodzina byli zmuszeni opuścić kraj w krótkim czasie — poinformowała agencja Bloomberg.

WARUNEK ZMIAN:
WARUNEK ZMIAN:
Los Nicolasa Madury, jego rodziny i najbliższych współpracowników to kluczowy element mapy drogowej, która poprowadzi Wenezuelę w kierunku demokracji.
Fot. Bloomberg

Po ogłoszeniu się przez Juana Guaidó, przewodniczącego Zgromadzenia Narodowego, tymczasowym prezydentem sytuacja jest patowa. Mimo ogromnej presji społeczeństwa, opozycji i społeczności międzynarodowej reżim w Caracas utrzymuje się dzięki poparciu armii. Od objęcia w 2013 r. władzy przez Nicolása Madurę PKB spadł o ponad połowę, według MFW inflacja sięgnie w tym roku 10 mln proc., fala emigracji przybierze na sile, a produkcja ropy dysponującego największymi na świecie rezerwami surowca kraju spadnie poniżej 1 mln baryłek dziennie.

W tym jeszcze w połowie XX wieku jednemu z najzamożniejszych krajów świata brakuje wszystkiego, począwszy od leków, a skończywszy na żywności, czego szokującym potwierdzeniem jest fakt, że w ciągu ostatniego roku przeciętny Wenezuelczyk stracił 9 kg masy ciała. W publicznych wypowiedziach Nicolás Maduro twierdzi, że masowe protesty opozycji to przejaw sterowanego przez USA zamachu stanu, a on sam nie zamierza opuszczać kraju. Według nieoficjalnych źródeł, w przypadku zagrożenia dyktator bierze jednak pod uwagę ucieczkę, a wśród możliwych celów są Kuba, Rosja, Turcja i Meksyk. Operacja może być ryzykowna zarówno dla wenezuelskiego przywódcy, jak i dla kraju, który go przyjmie. Nicolás Maduro musiałby mieć gwarancję, że nie będzie podlegał ani wenezuelskiemu, ani międzynarodowemu prawu, a kraj, który da mu schronienie, nie spotka się z przychylnością USA, nawet mimo amerykańskiego poparcia dla takiego scenariusza.

Według Bloomberga, rozmowy w sprawie poszukiwania potencjalnego schronienia dla przedstawicieli wenezuelskich władz zostały podjęte ze względu na naciski Cilii Flores, żony Nicolása Madury, której dwóch bratanków przebywa w amerykańskim więzieniu w związku z organizowaniem mającego finansować utrzymanie władzy w Wenezueli przemytu kokainy. Najbardziej oczywiste miejsca, gdzie w razie konieczności mógłby się udać prezydent z rodziną i współpracownikami, to sojusznicy reżimu, czyli Kuba, Rosja i Turcja. Przyjęcie prezydenta przez Kubę może jednak oznaczać dla rządu w Hawanie retorsje ze strony USA, Recep Tayyip Erdoğan zgodził się przyjąć go tylko w przypadku braku innego rozwiązania, a Kreml woli go u sterów władzy w Caracas niż u siebie.

— Nie zostawiamy w potrzebie bliskich nam ludzi. Wszelkie spekulacje są jednak przedwczesne, bo rząd pokazał, że trzyma się dobrze — twierdzi Andriej Kortunow, szef rosyjskiej Rady Spraw Międzynarodowych. Z amerykańską administracją kontaktują się także inne kraje, które byłyby skłonne przyjąć członków obecnych władz, jeśli pomogłoby to w zmianach w Wenezueli — twierdzi Elliott Abrams, specjalny wysłannik USA w tym kraju.

Wymieniany w tym kontekście Meksyk, który jednak zaprzecza, że udzielił Nicolásowi Madurze azylu, ma bogatą historię przyjmowania zagranicznych przywódców — schronili się tutaj m.in. Lew Trocki oraz ostatni szach Iranu. Poszukiwania schronienia dla członków wenezuelskich władz komplikuje sprawa Diosdady Cabelli, wiceprzewodniczącego partii rządzącej. Amerykańscy prokuratorzy zbierają przeciwko niemu dowody w sprawie narkotykowej, a to może być ledwie wierzchołek góry lodowej, jeśli chodzi o udział przedstawicieli reżimu w przerzucie do USA kokainy, który szacuje się na 15-20 ton miesięcznie. Wiele wskazuje na to, że na razie władze starają się zabezpieczyć przetrwanie w kraju, jednak to także wygląda na coraz trudniejsze wyzwanie. Gospodarka jest w chaosie, a USA nałożyły sankcje na odpowiadający za 95 proc. wpływów zagranicznych eksport ropy, jednocześnie przekazując Juanowi Guaidó kontrolę nad Citgo, spółką zależną wenezuelskiego potentata naftowego PDVSA. Ponadto z będącej ostoją reżimu armii dezerterują szeregowi żołnierze, a dowódcy mogą okazać się lojalni dopóty, dopóki będzie im się to opłacało.

Z drugiej strony, nie poprawia się też sytuacja opozycji, której brakuje planu awaryjnego na wypadek, gdyby reżim nie ustąpił. Zjednoczona pod przywództwem Juana Guaidó opozycja wytraciła impet, a bez przełomu jej spoistość będzie coraz bardziej zagrożona. Według części komentatorów, źle przygotowana była zarządzona przez tymczasowego prezydenta amnestia. Generałowie, których opozycja i USA wzywają do porzucenia Nicolása Madury, mogą powątpiewać w wiarygodność obietnic, a sam pakiet wciąż nie został przegłosowany przez Zgromadzenie Narodowe. W tej sytuacji opozycja koncentruje się na znalezieniu sposobu na dostarczenie ludności pomocy humanitarnej dowiezionej przez USA do przygranicznych magazynów, zablokowanej tam przez władze.

„Nicolás Maduro zareagował na ofertę pomocy tak, jak czynią to porywacze — grożąc skrzywdzeniem zakładników, jeśli nie spełni się ich żądań. Wprost powiedział to jego minister spraw zagranicznych, według którego rząd przyjmie pomoc tylko wtedy, gdy USA przywrócą jego kontrolę nad zagranicznymi aktywami Wenezueli” — skomentował dziennik „Washington Post”.