Rozczarowane fundusze sprzedają akcje na GPW

Piotr Kuczyński
opublikowano: 2003-11-19 00:00

Co się odwlecze to nie uciecze, jak mawia stare przysłowie. Przedwczoraj pisałem, że na rynkach towarowych i walutowych nie widać niepokoju, bo złoto i ropa staniały, a dolar się wzmocnił. Wczoraj kierunek był już właściwy. Złoto znowu testowało poziom 400 USD za uncję (i będzie wyżej), cena ropy sięgnęła poziomu sprzed wojny z Irakiem, ale prawdziwym wydarzeniem była przecena dolara. Już dawno nie widziałem amerykańskiej waluty tracącej jednego dnia 1,5 proc. W ten sposób z impetem została przełamana linia szyi sześcioletniej formacji odwróconej głowy z ramionami. Wynikające z tego wzmocnienie euro może sięgnąć w długim terminie 1,55 USD/euro.

Każdy z rynków miał swoje powody do takiej reakcji. Na rynku ropy spekulanci podnosili cenę przed sezonem grzewczym i w nadziei, że groźby Al Kaidy przestraszą kupujących. Cena złota szła za dolarem. A dolar... No cóż, tutaj mamy kilka przyczyn. Przede wszystkim podziałała informacja o tym, że inwestorzy zagraniczni kupili we wrześniu najmniej akcji i obligacji licząc od września 1998 r. Pojawiły się obawy, że kapitał zagraniczny zaczyna unikać USA, co znacznie utrudni sfinansowanie deficytów. Drugim powodem była informacja o tym, że USA zamierzają wprowadzić nowe kwoty na eksport wyrobów tekstylnych z Chin. Amerykański protekcjonizm zawsze osłabia dolara. Po rynku krążyły plotki – np. o tym, że George Soros wypowiada się negatywnie o dolarze (nic dziwnego – gra od dawna przeciwko dolarowi). Dzieła dopełniła analiza techniczna – wyraźne przełamanie poziomu 1,18 uruchomiła zlecenia sprzedaży dolara.

Rynek akcji na początku sesji usiłował lekceważyć złe informacje, ale nie bardzo się to udało. Niedźwiedziom pomagało to, że pojawiły się następne objawy „enronitis”. Spadały kursy Citigroup i Morgan Stanley po tym jak inwestorzy dowiedzieli się, że te firmy są posądzane o pomoc Freddie Mac w łamaniu zasad księgowości. Średnie 50-sesyjne zostały naruszone, więc technicy zaczną się już niepokoić. Dzisiejsze dane z rynku nieruchomości nie będą miały wpływu na rynek akcji. Musiałby być dramatycznie różne od tego, co prognozują analitycy, żeby indeksy zaczęły reagować. O kierunku indeksów zadecydują nastroje i rynki walutowy oraz towarowy.

Nasza giełda wczoraj zachowywała się nadal niezwykle słabo. Wręcz wykazywała znamiona bezrozumnej paniki. W Eurolandzie indeksy lekko odbijały czekając na podobny ruch w USA, ale u nas od rana podaż królowała na rynku. Widać ciągle jedno i to samo: brak popytu. Podaż wcale nie była olbrzymia, ale czasem nie było sensownych ofert kupna i to nawet na walorach uznawanych za płynne. Tylko sektor bankowy trzymał się całkiem mocno. Widać część funduszy założyła, że nie ma na co czekać i trzeba realizować zyski z całej hossy. Przypuszczam, że to jest wynik rozczarowania – oczekiwano, że wracające z lokat antypodatkowych kapitały w widoczny sposób zaatakują rynek akcji, a taki proces nie nastąpił. Tak to jest, kiedy „wszyscy” na coś czekają. Wyprzedaż trwała 30 minut, a potem popyt zaczął rynku bronić, ale końcowy wynik tej „obrony” był żałosny. Za ostatnie spadki indeksów trudno winić arbitrażystów. Byli bardzo wstrzemięźliwi, ale wczoraj już się pojawili i pogarszali sytuację. Część z nich czeka ciągle na ujemną bazę na kontraktach i zanosi się na to, że mogą mieć rację.

Prawie na wszystkich spółkach z WIG-20 występują albo okna bessy, albo przełamania trendu albo jedno i drugie, a na indeksie cenowym rośnie zagrożenie wystąpienia podwójnego szczytu. O biciu kolejnych rekordów trzeba oczywiście na wiele tygodni zapomnieć, ale nie wykluczyłbym jeszcze do końca możliwości wykrystalizowania się trendu bocznego z dolnym ograniczeniem na 19300 pkt. na WIG, chociaż obecnie szansa na to wydaje się być niezwykle mała. Gdyby ten poziom został jednak przełamany to powstałaby formacja podwójnego szczytu z zakresem spadku przynajmniej do 16600 pkt.