Rynek wołowiny w UE jest łakomym kąskiem
Od dłuższego czasu trwają spekulacje dotyczące tego, w jakim stopniu jesteśmy w stanie wykorzystać europejskie rozchwianie w handlu wołowiną. Z dnia na dzień w Europie Zachodniej przybywa przypadków zachorowań bydła na BSE. To sprawia, że spora część unijnych konsumentów straciła zaufanie do wołowiny pochodzącej z krajów „piętnastki”.
Wydawać by się mogło, że z takiego obrotu sprawy powinni skorzystać rodzimi hodowcy i przetwórcy mięsa wołowego. Okazuje się jednak, że są to jedynie pobożne życzenia.
Nasi przetwórcy nadal drepczą w miejscu, nie mogąc wyeksportować większych partii zdrowego mięsa na Zachód. To byłoby zbyt proste, aby jedynie zdrowotność decydowała o powodzeniu sprzedaży wołowiny. Równie istotnym czynnikiem wydaje się cena. Na pewno jest wiele państw uznanych za wolne od BSE, które są w stanie zaproponować znacznie atrakcyjniejszą cenę niż nasi producenci.
Jednak tak naprawdę nie wszyscy w Unii Europejskiej do końca są przekonani, że w Polsce nie ma choroby szalonych krów. Unijny urząd odpowiedzialny za ochronę zdrowia i konsumentów wytknął nam, że nie ma żadnego raportu oceniającego nasz kraj pod kątem BSE. Ostatnio komitet weterynaryjny Unii analizuje dostarczone przez Polskę informacje na ten temat, a na pierwszą ocenę przyjdzie poczekać co najmniej miesiąc.
Tymczasem za dwa miesiące kraje eksportujące do Unii wołowinę będą musiały stosować się do przepisów dotyczących uboju. Chodzi bowiem o niedopuszczenie do skażenia mięsa przez te części tuszy, które uważane są za niebezpieczne.
Również ministerstwu rolnictwa UE zaczęło bardziej zależeć na zwiększeniu w oczach konsumentów wiarygodności mięsa wołowego. Rozważana jest możliwość wprowadzenia dodatkowych testów, którymi zostałoby objęte młode bydło. Możliwe jest także wprowadzenie zakazu sprzedaży steku z kością. Wszystkie te ruchy mogą świadczyć, że nikt w Unii łatwo nie chce oddać rynku wołowiny.