Spójrzmy na decyzje poszczególnych banków centralnych. ECB nieoczekiwanie obniżył stopę podstawową z 0,05% do 0% (ruch zdecydowanie symboliczny), a depozytową z minus 0,3% do minus 0,4%. Zwiększył też wolumen skupu aktywów z 60 do 80 mld euro miesięcznie oraz poszerzył asortyment, który będzie skupował. Zaanonsował również kolejne cztery serie pożyczek dla banków (oprocentowanie 0,25%). Zrobił więc wszystko, co mógł w danym momencie zrobić. Pierwsze reakcja była dramatyczna – indeksy straciły ponad 2,5%. Potem było dużo lepiej, ale nadal wpływ decyzji ECB był słaby.
Pięć dni później o swoich decyzjach poinformował Bank Japonii (BoJ). Okazało się, że nie tylko nie zmienił parametrów polityki monetarnej, ale usunął ze swojego komunikatu zdanie mówiące o tym, że może głębiej w negatywne terytorium przesunąć stopy depozytowe. Ocenił też, że sytuacja gospodarcza się pogorszyła. Dziwne to były decyzje (a raczej ich brak) i spotkały się z negatywnym przyjęciem. W protokole z posiedzenia Bank Japonii jednak mrugnął okiem i dał nadzieję na zwiększenie QE.
Dzień później decyzję podejmował Komitet Otwartego Rynku w USA. Stopy procentowe się nie zmieniły i tego większość rynku oczekiwała. Zachowanie rynku zależało więc od prognoz Fed, słownictwa komunikatu i od tego, co będzie mówiła Janet Yellen, szefowa Fed. Z prognoz członków FOMC wynikało, że w tym roku Fed podniesie stopy jeden lub dwa razy (w grudniu prognozowano cztery podwyżki). Stwierdzono też, że rozwój globalnej sytuacji stwarza ryzyko dla gospodarki USA.
Jak widać Fed brzmiał gołębio, ale nadal zapowiadał podwyżki stóp, czyli uważał, że gospodarka amerykańska jest silna. Było to więc najlepsze możliwe przesłanie, które Fed mógł dostarczyć rynkowi. Niczego nie zmieniły wypowiedzi Janet Yellen, szefowej Fed z 29. marca. Potwierdziła jedynie to, co mówiła po posiedzeniu FOMC: Fed musi postępować ostrożnie, bo wzrost inflacji nie jest pewien, a gospodarce USA mogą zagrozić globalne czynniki ryzyka. Nic nowego, ale obóz byków oczywiście wykorzystał ten pretekst (kończył się kwartał, co uruchomiło „windows dressing”) - indeksy zakończyły dzień sporymi zwyżkami.
Teraz wchodzimy w bardzo trudny okres. Sprawdzimy, czy Bank for International Settlements (BIS) miał rację twierdząc, że banki centralne wyczerpały już obecnie stosowane środki i dalsze luzowania i obniżania stóp depozytowych już nie pomoże ani giełdom ani gospodarce. Oczywiście banki mogą użyć innych, kompletnie niestandardowych, środków, czyli prawdziwych „pieniędzy z helikoptera”, o czym pisałem w poprzednim tekście (mówił o tym niedawno nawet Mario Draghi, prezes ECB), ale zmusić je do takich działań mógłby jedynie potężny kryzys.
Zauważyć trzeba, że bardzo dziwnie zachowywał się po decyzjach banków rynek walutowy. Skoro europejski bank centralny obniża stopy i żąda coraz więcej za przechowywania pieniędzy oraz o 1/3 zwiększa skalę poluzowania ilościowego, a amerykański Fed nadal mówi o podwyżkach stóp (chociaż w mniejszej niż poprzednio oczekiwano skali) to oczywiste jest, że euro powinno gwałtownie tracić – tymczasem gwałtownie się umacniało. Nikt mi nie wmówi, że dolar tracił dlatego, że Fed nieco zmiękczył swoje stanowisko.
Coraz bardziej wydaje mi się, że rzeczywiście (tak twierdzi wielu analityków) w Szanghaju 26. lutego G-20 (ministrowie finansów i banki centralne) zawarli nieformalne porozumienie mające na celu osłabienie dolara. Słabszy dolar pomaga w podniesieniu cen surowców, a to pomaga gospodarkom krajów rozwijających się zmniejszając jednocześnie ich spłaty zadłużenie dolarowego. Goldman Sachs, najbardziej chyba wpływowa firma inwestycyjna, twierdzi, że do takiego porozumienia nie doszło, ale kto wie? Gdyby nie doszło to powinno było dojść.
Ok, jeden bank centralny powiedział pas (ECB) i nie ma zamiaru mocniej obniżać stopy depozytowej i więcej „drukować”, BoJ dał nadzieję na większy druk, a Fed może stawać się jeszcze bardziej łagodny – może nawet wrócić do „drukowania” (QE). Czy to wystarczy do kontynuowania hossy? Z góry powiem, że nie wiem, ale tego nie wykluczam. Powiedziałbym, że nie wystarczy, gdyby BoJ i Fed poszły na całość. Skoro jednak mają amunicję to jest pod co grać.
Poszukamy odpowiedzi w analizie technicznej. Doszliśmy na NYSE (w końcu to Wall Street nadaje kierunek) do bardzo ważnego obszaru. Coraz trudniej przebijać się przez opory z końca zeszłego roku oraz przez linię trendu spadkowego (w przypadku S&P 500, bo DJIA już swoją linię przełamał). Jeśli uda się za pomocą sezonu wyników kwartalnych (Alcoa publikuje 11.04, a prognozy odnośnie wyników spółek są bardzo pesymistyczne, co powinno pomóc … bykom) doprowadzić od przebicia oporów to hossa do maja będzie kontynuowana.
Interesująca jest sytuacja GPW. Między 1 kwietnia a 31 lipca 2016 roku będziemy mogli zmienić decyzję w sprawie przekazywania części składki emerytalnej do Otwartego Funduszu Emerytalnego (OFE) lub do ZUS, gdzie zostanie zapisana na naszym subkoncie. Decyzja dotyczyć będzie mniej niż 1/7 płaconej przez nas całej składki. Z tego wynika, że bez względu na to, co postanowimy jej wpływ na emeryturę będzie bardzo mały. Dlatego też większość Polaków po prostu nic nie zrobi.
Fundusze będą jednak walczyć o to, żeby nie uciekli z nich ci Polacy (2,5 miliona), którzy postanowili w nich inwestować. Trybunał Konstytucyjny orzekł, że zakaz reklamy jest niezgodny z Konstytucją, ale nie należy zakładać, że OFE zatrzymają obecnych swoich klientów i przyciągną garstkę nowych jedynie za pomocą akcji reklamowej. Jeśli koniunktura globalna na to pozwoli to najlepszą reklamą będzie kontynuowania lutowo-marcowych wzrostów indeksów na naszej giełdzie…
