Rynkowe konsekwencje wyborów w USA

Piotr KuczyńskiPiotr Kuczyński
opublikowano: 2016-11-03 11:15

Na początku zaznaczam, że nie wiem, kto wygra te wybory, a ten tekst piszę na 5 dni przed nimi. Nie czekam na same wyniki, bo od 9. listopada przez tydzień będę na urlopie i nie będę mógł niczego napisać. Omówię więc dwa możliwe przypadki.

Owszem, sondaże sprzyjają Hillary Clinton, ale ostatnio sondaże (vide referendum w Wlk. Brytanii) bardzo się mylą. W wielu krajach głosują ci obywatele, którzy nigdy wcześniej nie głosowali. Poza tym, różnica między kandydatami jest niewielka. Znający system wyborczy w USA komentatorzy twierdzą, że gra idzie o kilka tzw. swing states (chodzi o kilka amerykańskich stanów, gdzie zazwyczaj trudno jest przewidzieć polityczne sympatie wyborców - przyp. red.), ale ja mam duże wątpliwości co do tego, czy dawne podziały nadal w tych wyborach będą obowiązywały.

Uważam, że wszystko jest nadal możliwe. Wyniki poznamy dopiero w środę 9. listopada, a i to nie wiadomo, bo jeśli różnice między rywalami będą niewielkie, to można oczekiwać odwołań, a nawet wyroku Sądu Najwyższego za kilka tygodni. Poza tym, nawet jeśli wygra Clinton to nie wiadomo, czy zwolennicy Trumpa się z tym wynikiem wyborów pogodzą i czy nie doprowadzą do rozruchów graniczących z mini-rewoltą.

Jakie mogą być konsekwencje wyborów dla rynków finansowych? Dużo łatwiej jest stawiać prognozę w przypadku wygranej Hillary Clinton, mimo tego, że jest określana mianem „ulubionego wroga Wall Street”. W dłuższym terminie może być różnie, bo prezydent Clinton będzie miała bardzo „pod górkę”, ale nam chodzi o krótki termin, czyli to, co będzie się działo do końca roku.

Co prawda w takiej sytuacji Fed z pewnością podniesie w grudniu stopy procentowe, ale to już jest dawno przez rynki zdyskontowane. Wygrana Clinton otwierałaby drogę do tzw. „rajdu św. Mikołaja”, czyli prawdę mówiąc po prostu do kończącego rok windows dressing (strojenia okien wystawowych). Indeksy na giełdach powinny w końcu roku zyskiwać a niemiłe niespodzianki (na przykład problemy banków europejskich) zostałyby przełożone na kolejny rok.

Jakiś problem mam z GPW. Do 31.10 zachowywała się nieźle, a indeksy analizowane przez analizę techniczną dawały sygnał kupna. Blisko trzyprocentowe spadki 2. listopada trudno uzasadnić tylko i wyłącznie tym, że Hillary Clinton zaczęła tracić w sondażach. Spadki naszych indeksów były zdecydowanie za duże.

Widoczna słabość polskiego rynku mogła sygnalizować, że wpływ miały również plany polityków opodatkowania funduszy typu FIZ mogły zniechęcać do kupna akcji. Opisywać problemu nie będę, bo można sobie o tym przeczytać np. tutaj: http://www.pb.pl/4644918,38684,pis-strzela-z-armaty-do-tfi, a jeśli spojrzy się na tabelkę (http://tiny.pl/gc782) to gołym okiem widać, jaki byłby to problem dla naszych TFI. Zakładam, że dojdzie tylko do opodatkowania FIZAN, ale jeśli się mylę i opodatkowane zostaną wszystkie FIZ-y to giełda dostanie znowu potężne uderzenie.

Rząd szuka dodatkowych dochodów, więc do końca z opodatkowania FIZ się nie wycofa. To poszukiwanie dochodów widać wyraźnie w planach zmian akcyzy na samochody. Teoretycznie będzie to prezent dla bogatych i uderzenie w lektorat PIS, czyli uboższych Polaków, ale przyniesie budżetowi ponad pół miliarda złotych. Mało, ale jak widać i to się liczy (bo nie wierzę w powody ekologiczne planowanych zmian).

A co się stanie jeśli wygra Donald Trump? Widziałem nawet prognozę 10. wariantową. Takiej nie zrobię, ale dwa warianty opiszę. Pierwszy jest przeze mnie preferowany. Na początku należy liczyć się z bardzo negatywnymi, pierwszymi reakcjami rynków. Podobnie było po referendum w sprawie Brexitu.

Potem bardzo wiele zależałoby od tego, kim obsadzone zostaną stanowiska w administracji i kto wygra wybory do Kongresu USA. W końcu zapewne górę weźmie oczekiwanie na działanie amerykańskiego systemu „checks and balances”, który powinien dać sobie radę nawet z tak dziwnym prezydentem. Dlatego też zakładam, że w przypadku przeceny dość szybko (znowu tak jak w przypadku referendum w UK dwa, trzy dni) należałoby akcje i dolara kupować, a sprzedawać drożejące złoto. Ten wariant zakłada więc też rajd końca roku, z małą przerwą tuż po wyborach.

Potem jednak zaczną się schody. Wszystko będzie zależało od tego, czy Trump będzie chciał i mógł zrealizować swoje (w wielu aspektach katastrofalne dla świata) obietnice przedwyborcze. O tych konsekwencjach pisałem już w swoich poprzednich tekstach, więc zachęcam do ich przeczytania.

Są komentatorzy polityczni, którzy uważają, że system amerykańskie z Trumpem sobie rady nie da, a jego działania (choćby nawet tylko jego wypowiedzi jako prezydenta USA), będą niezwykle szkodliwe dla świata. Inaczej mówiąc negują moją tezę zgodnie z którą amerykański system „checks and balances” da sobie radę z pomysłami Trumpa – po prostu je zablokuje.

Jeśli ci „negacjoniści” mają rację to po wyborze Trumpa i po początkowych spadkach należałoby zagrać na wzrosty indeksów, a od nowego roku szykować się na dużą bessę i w końcu na użycie „helicopter money”. Problem w tym, że dopóki nie spróbujemy to nie będziemy wiedzieli, czy rację mają „negacjoniści”, czy wierzący w system amerykański…