Siedem funduszy na niepewne czasy

Kamil KosińskiKamil Kosiński
opublikowano: 2020-05-20 22:00

Jak zbudować portfel inwestycyjny oparty na funduszach radzi Grzegorz Pułkotycki, dyrektor inwestycyjny w firmie Starfunds

Przeczytaj tekst i dowiedz się:

  • Jaki miks funduszy poleca ekspert
  • Które fundusze będą czynnikiem stabilizującym w porftelu
  • Jakie fundusze ekspert odradza
  • Czy warto kupować akcje zagranicznych spółek, czy lepiej skoncentrować się na polskich

Ścieżka PKB po pandemii COVID-19 jest zupełnie nieodgadniona. W takiej sytuacji jak obecnie nie znalazły się bowiem nigdy banki centralne, przedsiębiorstwa, a tym bardziej konsumenci. Ponowne włączanie światowej gospodarki będzie testowane na żywym organizmie, a więc tak naprawdę nie wiadomo, czy to, co wydaje się tanie, naprawdę jest tanie, ani czy to, co jest drogie, niebawem nie będzie jeszcze droższe. To podstawowe założenia, jakie przy budowie portfela radzi przyjąć Grzegorz Pułkotycki, dyrektor inwestycyjny w spółce Starfunds zajmującej się doradztwem w zakresie funduszy inwestycyjnych.

Z UMIAREM:
Z UMIAREM:
Na tzw. rynku nie zawsze trzeba stawiać wszystko na jedną kartę. Obecnie mamy właśnie taki okres, gdy zaangażowanie w ryzykowne klasy aktywów trzeba wyważyć — mówi Grzegorz Pułkotycki, dyrektor inwestycyjny w Starfunds.
Łukasz Głowala

— Duża niepewność rozwoju wydarzeń każe skoncentrować się na zarządzaniu ryzkiem, a nie pogoni za osiągnięciem w krótkim terminie wysokich stóp zwrotu. Celem powinno być wyważenie oczekiwanej stopy zwrotu względem ponoszonego ryzyka. Koniec końców każdy jest wrażliwy na zmienność, a zbyt duże wahania wyceny portfela wpływają na psychologię inwestowania, doprowadzając często do wyjścia z inwestycji w najgorszym momencie — zaznacza Grzegorz Pułkotycki.

Jego zdaniem dla inwestora niestroniącego od ryzyka, ale niestawiającego też wszystkiego na jedną kartę, najlepszy będzie obecnie miks funduszy, w którym 61 proc. stanowią produkty dłużne, 28 proc. akcyjne, a 11 proc. fundusz złota. Łącznie ma to być 7-8 funduszy.

— Gdyby doszło do powtórzenia się sytuacji, jaka zdarzyła się w marcu, taki portfel powinien być bardzo odporny. Wtedy korelacja różnych klas aktywów została zaburzona i poza gotówką nie było nic, co by nie traciło na wartości. Obecnie jednak, po uruchomieniu szeregu działań przez banki centralne, ryzyko ponownego krachu płynnościowego uważam za mało prawdopodobne — zastrzega Grzegorz Pułkotycki.

Dług długowi nierówny

Podstawowym składnikiem stabilizującym wartość portfela powinien być fundusz lub fundusze polskiego długu skarbowego o krótkim terminie wykupu. Według specjalisty z firmy Starfunds taka lokata powinna odpowiadać za około jedną trzecią portfela.

— Może to być jeden fundusz lub dwa. W tym drugim przypadku uzyskuje się dywersyfikację na poziomie asset managera, na wypadek gdyby któryś miał gorszy okres — wyjaśnia Grzegorz Pułkotycki.

Nasz rozmówca tłumaczy, że jeśli nie liczyć jakichś ekstremalnych sytuacji, państwo jest zawsze najpewniejszym płatnikiem. Dlatego krótkoterminowy dług rządowy emitowany w lokalnej walucie jest najmniej narażony na wahania rynkowe. W naszym przypadku dodatkowym wsparciem dla wyceny obligacji jest jeszcze bezprecedensowy w polskich warunkach program skupu aktywów uruchomiony przez NBP. Rentowności polskich obligacji krótkoterminowych są niskie (a więc ceny wysokie), co modelowo utrudnia zarabianie na takich papierach. W związku z obniżkami stóp procentowych, a przede wszystkim ze względu na sytuację płynnościową (bardzo duże umorzenia w funduszach dłużnych) zmaterializowała się jednak pewna nieefektywność rynku obligacji o zmiennym oprocentowaniu, które charakteryzuje wciąż zbyt wysoka marża (część oprocentowania ponad stawkę rynkową, którą jest np. WIBOR) w stosunku do innych instrumentów o takim samym ryzyku.

— To ostatnia nadzieja, by liczyć, że fundusz obligacji coś zarobi, a nie tylko przechowa pieniądze — twierdzi Grzegorz Pułkotycki.

Kolejnym pod względem wielkości składnikiem portfela powinien być szeroko zdywersyfikowany fundusz obligacji zagranicznych koncentrujący się na amerykańskich papierach dłużnych zabezpieczonych hipotecznie, pożyczkami samochodowymi, studenckimi czy w kartach kredytowych oraz obligacje korporacyjne (zarówno o ratingu inwestycyjnym, jak i nie). Większość tych papierów dłużnych jest skupowana przez amerykański bank centralny. Fundusz — którego rekomendowany udział w portfelu to 16 proc. — może mieć też niewielką ekspozycję na dług rynków wschodzących. Fundusze koncentrujące się na obligacjach korporacyjnych o niskim ratingu Grzegorz Pułkotycki generalnie odradza, m.in. dlatego, że w Polsce wiele takich funduszy stosuje wycenę liniową, co jest pochodną posiadania w portfelu niepłynnych aktywów, a także ze względu na niepewną sytuację gospodarczą.

— Jeżeli gdziekolwiek w obszarze strategii dłużnych poszukiwać jakiegokolwiek ryzyka, to ryzyko musi być rekompensowane płynnością, by zarządzający funduszem mógł z inwestycji w każdym momencie wyjść — podkreśla dyrektor inwestycyjny Starfunds.

Na trzeci element dłużnej części portfela (11 proc.) poleca zaś globalny fundusz długu skarbowego, aktywnie szukający okazji w różnych miejscach świata.

— Załamanie, które przeszło przez rynki w marcu 2020 r., spowodowało, że niektórzy emitenci zostali ukarani niewspółmiernie do swojej sytuacji. Są kraje, które sytuację fiskalną mają taką jak Polska albo jeszcze lepszą, a wyceny ich obligacji nie odbiły — zwraca uwagę rozmówca „PB”.

Kolejne 11 proc. radzi trzymać w funduszu złota.

— Pomysł na złoto w portfelu nie jest oparty na koncepcji tzw. bezpiecznej przystani, czyli aktywie odwrotnie skorelowanym z rynkiem akcji. W historii było wiele momentów, gdy kurs złota poruszał się podobnie do notowań akcji. Głównym argumentem za złotem jest rentowność najpewniejszych obligacji świata — amerykańskich, szwajcarskich, japońskich czy brytyjskich. Chodzi przy tym nie o rentowność nominalną, tylko realną, a więc skorygowaną o oczekiwania inflacyjne. Gdyby np. amerykańskie obligacje skarbowe dawały 5 proc. zysku, a inflacja wynosiła 3 proc., nikomu nie przychodziłoby do głowy zapełniać skarbce sztabami złota. Jednak mniej więcej od połowy 2018 r. realna rentowność długu najbardziej wiarygodnych państw dynamicznie spada. To właśnie spowodowało, że na rynek złota powrócił trend wzrostowy. Obecnie banki centralne są na etapie utrzymywania stóp procentowych na rekordowo niskich poziomach i nic nie wskazuje na to, by miało się to zmienić. Jest to korzystne dla złota. Nie zmienia jednak faktu, że nie należy kruszcu traktować jako oazy stabilności. Możliwe są znaczące korekty — tłumaczy Grzegorz Pułkotycki.

Na akcje zawsze będzie czas

Korekta to słowo bardzo kojarzące się z rynkiem akcji. Specjalista ze Starfunds radzi zacząć budowę tej części portfela od produktu najprostszego w tym segmencie, czyli funduszu uniwersalnego polskich akcji. Nasz rozmówca uważa, że powinno do niego trafić 9 proc. aktywów.

— Warto szukać okazji w Polsce. Wiele rynków wysokorozwiniętych bardzo mocno odbiło po marcowej przecenie. W zasadzie dyskontują wyłącznie pozytywny scenariusz dalszego rozwoju zdarzeń, ale jeśli on się nie sprawdzi, będą musiały odreagować — twierdzi Grzegorz Pułkotycki.

Kolejne 8 proc. portfela doradca poleca ulokować w polskim funduszu absolutnej stopy zwrotu czy też timingowym. Pozostałe 11 proc. winno zaś trafić do funduszu o takiej samej charakterystyce, ale mocno zaangażowanego na rynkach zagranicznych. Cechą charakterystyczną takich strategii jest niska efektywna alokacja w akcje. Dzięki temu, mimo spektakularnego marcowego krachu, wybrane fundusze tego typu notują od początku roku dodatnie stopy zwrotu. Łącznie komponent akcyjny powinien więc odpowiadać za 28 proc. portfela. Grzegorz Pułkotycki uważa, że to wystarczy, nawet jak na inwestora niestroniącego od ryzyka, choć niestawiającego wszystkiego na jedną kartę.

— Oczywiście można zadać pytanie, czy w okresie przeceny nie powinno się bardziej zaangażować w akcje, by nie przegapić dobrej okazji inwestycyjnej. Perspektywy gospodarcze są jednak bardzo niepewne i naprawdę nie wiemy, jak sytuacja się rozwinie. Spadki na giełdach są zaś gwałtowne, ale dużo krótsze od okresów wzrostowych. Ludzkość poradzi sobie z wirusem, a gospodarki wyjdą z recesji, co w długim terminie stworzy dogodne warunki do angażowania się w większym stopniu w klasy aktywów o wyższej oczekiwanej stopie zwrotu. Więc nawet jeśli okaże się, że najgorsze już za nami, to będzie jeszcze wystarczająco dużo czasu, by w mniej nieprzewidywalnych warunkach bardziej zaangażować się na rynku akcji. Obecnie walka idzie o zachowanie kapitału, a nie maksymalizację stóp zwrotu. Rozwój potencjalnych scenariuszy rozwoju wydarzeń jest na tyle szeroki, że stosunek potencjalnego zysku do ryzyka jest nieatrakcyjny — podsumowuje Grzegorz Pułkotycki.