Już w połowie czerwca notowania Snapa po raz pierwszy od debiutu w marcu spadły poniżej ceny z oferty publicznej. Tylko na chwilę, ale w ostatnich dniach sprzedający mocniej przycisnęli i zepchnęli kurs do nieco ponad 15 USD. W IPO akcje sprzedawano po 17 USD, a w szczytowym momencie inwestorzy płacili nawet prawie 30 USD. Nastroje zmieniły się po publikacji wyników za pierwszy kwartał, które były rozczarowujące, bo dynamika wzrostu użytkowników i przychodów zmalała. Spiralę spadku nakręca popularna za oceanem krótka sprzedaż, a pożywką dla niej stała się też negatywna rekomendacja od analityków Morgana Stanleya, banku, który gwarantował tegoroczną emisję akcji.



„Pomyliliśmy się co do możliwości Snapa do ulepszenia i unowocześnienia swojego produktu reklamowego w tym roku” — napisał analityk Brian Nowak.
Goldman Sachs — drugi z organizatorów oferty — nadal jednak utrzymuje rekomendację „kupuj” z ceną docelową na poziomie 27 USD. Euforia zakupów w ofercie publicznej i w debiucie to nie pierwszyzna wśród spółek z Doliny Krzemowej. Akcje Facebooka na premierowej sesji kosztowały 38 USD za akcję. Przez ten poziom nie przebiły się jednak później przez ponad rok. Za akcje Twittera płacono na początku 26 USD, a w najlepszym momencie nawet 69 USD. Teraz kurs jest poniżej 20 USD.
— Podobnie jak w przypadku wielu innych spółek technologicznych, w IPO Snapa wyceniono wysoko, dlatego obserwowana w kolejnych tygodniach czy miesiącach przecena nie jest czymś nietypowym — mówi Tomasz Smolarek, analityk Noble Funds TFI.
— Jest to wspólny pierwiastek Facebooka, Snapa czy Twittera. Ich popularność i sentyment do tego typu biznesów mocno podwyższyły wycenę w ofercie publicznej — wtóruje Rafał Dobrowolski, zarządzający funduszem Tar Heel Capital Globalnej Innowacji.
Wartość firmy Marka Zuckerberga szacowana była na 104,2 mld USD, jego ćwierkającą konkurencję w IPO wyceniono na 14,2 mld USD, a Snapa na 24 mld USD. Na koniec pierwszego roku po debiucie Facebook miał ponad 1 mld użytkowników, a przychody wzrosły w 2012 r. o 38 proc., do 5,7 mld USD. Twitter na koniec premierowego roku na giełdzie miał około 241 mln użytkowników, a przychody podwoił do 665 mln USD.
Snap zwiększył w pierwszym kwartale 2017 r. liczbę aktywnych użytkowników do 166 mln dziennie, ale przyrost w skali roku o 36 proc. był znacznie niższy od tych z dwóch poprzednich kwartałów, kiedy użytkowników przybywało w tempie 48 i 63 proc. Przyrost był też niższy od oczekiwań niektórych analityków. Nie pomogło nawet to, że dynamika, jaką może się pochwalić Snap, jest większa od tej na Twitterze (14 proc.) i Facebooku (18 proc.).
— Oczekiwania wobec tego typu podmiotów przy okazji pierwszej oferty zazwyczaj są bardzo optymistyczne i zakładają wysoką dynamikę rozwoju, która skonfrontowana z rzeczywistością może rozczarowywać, w szczególności gdy mówimy o bardzo konkurencyjnym rynku z wykrystalizowanym liderem. Jest nim Facebook, który agresywnie walczy o przychody reklamowe i oferuje podobną wartość dla użytkowników serwisu, jak mniejsze firmy, takie jak Snap czy Twitter. W momencie emisji Snap i Facebook notowały relatywnie niskie przychody, co oznacza, że ich wycena może być uzasadniona tylko w przypadku, gdy spółki będą dynamicznie rosnąć przez wiele lat. Przy spółkach internetowych, które skupiają się na inwestycjach we wzrost i nie mają jeszcze zysków, gorsza oczekiwana dynamika rozwoju zawsze przekłada się w istotny sposób na wycenę — mówi Rafał Dobrowolski.
Dla Facebooka chorobą wieku dziecięcego na giełdzie była gwałtowna zmiana w sposobie korzystania z internetu — portal skupił się na użytkownikach tzw. desktopowych w czasie, gdy rozgorzała już rewolucja smartfonowa.
— Facebook był już jednak wtedy spółką zyskowną, a Snap ciągle przynosi straty. Facebook debiutował już jako lider w branży, Snap nim nie jest. Problemem Facebooka było to, że przygodę na parkiecie zaczynał w czasie bardzo szybkiej popularyzacji smartfonów i użytkownicy serwisu przenosili się z urządzeń stacjonarnych na mobilne. Była to dla firmy potężna strukturalna zmiana w sposobie prowadzenia biznesu i przez wiele kwartałów nie potrafiła ona dobrze monetyzować usługi na urządzeniach mobilnych. Z czasem Facebook dostosował jednak biznes do nowego trendu i teraz większość jego przychodów stanowią reklamy na urządzeniach mobilnych — mówi Tomasz Smolarek.
Przychody Facebooka z reklam w 2016 r. wyniosły prawie 27 mld USD, jest to o 57 proc. więcej niż w roku poprzednim. Około 83 proc. wpływów pochodziło z urządzeń mobilnych. Pod względem wielkości przychodów na użytkownika liderem jest Facebook, dla którego każdy użytkownik generuje 7,18 USD. Twitter wypada nieco słabiej (4,5 USD), a najsłabiej — Snap, który z jednego użytkownika „wyciąga” jedynie 1,05 USD przychodu. Trudno przewidzieć, czy uda się wyciągnąć więcej, bo Facebook skopiował wiele rozwiązań Snapa.
— Po nieudanych próbach Marka Zuckerberga przejęcia mniejszego konkurenta szefostwo Facebooka postanowiło po prostu skopiować to, co najlepsze w Snapie. Bezpośrednią konkurencją dla Snapa jest Instagram, który należy do Facebooka i to tam przede wszystkim zastosowano te pomysły. Niestety dla Snapa, Instagram zrobił to zbyt dobrze i był w stanie jeszcze szybciej pozyskiwać nowych użytkowników — dodaje Tomasz Smolarek.