Nie da się udowodnić złamania prawa w związku z przekazywaniem informacji o upadłości Cash Flow w grudniu 2013 r. ani w związku z zawieranymi wtedy transakcjami na akcjach spółki. Do takiego wniosku doszła prokurator Marta Ejfler i umorzyła dochodzenie. Zainicjowała je Komisja Nadzoru Finansowego (KNF), kierowana przez Andrzeja Jakubiaka. Komisja w nowym składzie, pod wodzą Marka Chrzanowskiego, od decyzji prokuratury się nie odwołała, co pozwoliło na jej uprawomocnienie.

— Prokurator przeprowadził wnikliwe postępowanie dowodowe, które nie dało podstaw do przedstawienia komukolwiek zarzutu z art. 100 ustawy o ofercie publicznej i warunkach wprowadzania instrumentów finansowych do zorganizowanego systemu obrotu oraz o spółkach publicznych, jak również z art. 181 ustawy o obrocie instrumentami finansowymi. Z posiadanych przez KNF informacji niezbicie wynika, że prezes Cash Flow wszedł w posiadanie informacji poufnej o złożeniu wniosku o ogłoszenie upadłości spółki dopiero 16 grudnia 2013 r. Spółka opublikowała raport z informacją o złożeniu przez wierzyciela wniosku o ogłoszenie upadłości 17 grudnia 2013 r., a zatem dopełniła obowiązku informacyjnego — twierdzi Jacek Barszczewski, rzecznik KNF.
W dniu publikacji raportu o wniosku upadłościowym złożonym przez Copernicus High Yeld FIZ kurs akcji windykatora spadł o 27,5 proc., choć raport pojawił się po sesji. Dawna KNF zwracała uwagę, że największą aktywność w transakcjach akcjami spółki przejawiali 16 i 17 grudnia Grzegorz Gniady, prezes, oraz Marta Zaleńska, duża akcjonariuszka, którą z prezesem i jego żoną łączyły umowy dotyczące akcji Cash Flow.
Zdaniem KNF, sprzedając akcje, mogli zmniejszyć straty. KNF zwracała też uwagę, że wniosek Copernicusa wpłynął do sądu prawie dwa miesiące wcześniej, a trzy dni po jego złożeniu przedstawiciele funduszu spotkali się z prezesem Cash Flow. Według dawnej KNF, już wtedy prezes Cash Flow dowiedział się o złożeniu wniosku upadłościowego.
Puściły lewary
Z prokuratorskiego dochodzenia wynika, że Grzegorz Gniady był prezesem solidnym. O wniosku upadłościowym zaraportował dzień po tym, jak dostał go od pełnomocnika tymczasowego nadzorcy sądowego. Zarzekał się, że z sądu dostał go dopiero pół roku później, bo sąd wysyłał pismo na błędne adresy.
Od czasu uzyskania informacji o wniosku upadłościowym do jego publikacji transakcji na akcjach nie zawierał. Papiery były zabezpieczeniem kredytu i spadek ich wartości mógł powodować sprzedaż bez jego udziału. Marta Zaleńska również argumentowała, że w związku ze spadkiem kursu bank oczekiwał sprzedaży akcji, grożąc, że inaczej sprzeda je sam. Zeznając w prokuraturze, nie pamiętała, kiedy dowiedziała się o wniosku upadłościowym. Przedstawiciele DM Banku BPS i PKO BP potwierdzili, że zaszły okoliczności tzw. sprzedaży interwencyjnej.
W jednym domu maklerskim transakcji dokonali akcjonariusze, w drugim — bank. „(…) nie sposób jednoznacznie rozstrzygnąć, czy zachowania prezesa (…) i akcjonariuszki (…) stanowiły przejaw wykorzystania informacji poufnej (…), czy też pozostawały w niefortunnym zbiegu czasowym z mającą zostać opublikowaną informacją poufną o złożeniu wniosku o ogłoszenie upadłości spółki Cash Flow, faktycznie zaś stanowiły usprawiedliwione i uprawnione działania podejmowane przez nich w celu uzupełnienia wysokości przedmiotu zabezpieczenia kredytu” — skwitowała ten wątek Marta Ejfler w uzasadnieniu decyzji o umorzeniu dochodzenia.
TFI nic nie wie
Pełnomocnik zarządcy sądowego potwierdził datę doręczenia wniosku podaną przez Grzegorza Gniadego. Zwrócił jednak uwagę, że próbował przekazać tę informację kilka dni wcześniej, ale pracownice spółki odmówiły przyjęcia dokumentu. Korzystne dla Grzegorza Gniadego były zeznania przedstawicieli Copernicus Capital TFI. Członkowie zarządu generalnie nie byli w stanie ustalić, kiedy i kto sporządził wniosek o upadłość Cash Flow. Nie wiedzieli też bądź „nie mieli świadomości”, że ich TFI złożyło wniosek trzy dni przed spotkaniem z Grzegorzem Gniadym.
Zapewnili natomiast, że w trakcie spotkania czy innych kontaktów nie wskazywali daty złożenia wniosku. „(…) z dużą zatem dozą prawdopodobieństwa można stwierdzić, iż informacje, do opublikowania których spółka była zobowiązana, zostały przekazane do publicznej wiadomości w wymaganym czasie” — czytamy w decyzji prokuratury.