Świat się zamyka. Ale nie tylko Trump rozdaje karty

Gabriel ChrostowskiGabriel Chrostowski
opublikowano: 2025-02-16 20:00

Zjawisko deglobalizacji budzi kontrowersje. Jedni uważają, że po światowym kryzysie finansowym czar globalizacji prysł, bo wymiana handlowa spowolniła, przepływy kapitałowe się załamały. Drudzy wskazują, że tezy o deglobalizacji są mocno przesadzone. Wskazują, że handel przestał rosnąć, ale to tylko efekt naturalnego nasycenia — wymiana towarowa nie może zwiększać się w nieskończoność. Badanie i dane potwierdzają jednak trend fragmentacji gospodarki światowej.

Przeczytaj artykuł i dowiedz się:

  • dlaczego globalny handel spowalnia?
  • czy tezy o de-globalizacji mają uzasadnienie w danych?
  • czy to Donald Trump przestawia pionki na planszy?
Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Wymiana handlowa w relacji do PKB wyraźnie spowolniła po globalnym kryzysie finansowym w latach 2008-09. Relacja eksportu i importu do PKB zmniejszyła się z 59,2 proc. w 2008 r. do 58,6 proc. w 2023 r. Chociaż w przypadku przepływów handlowych możemy mówić o spowolnieniu, to w zakresie przepływów kapitałowych doszło wręcz do załamania. Bezpośrednie inwestycje zagraniczne w stosunku do PKB skurczyły się z 5,4 do zaledwie 0,8 proc. W praktyce oznacza to, że towary (ten trend słabiej dotyczy usług) rzadziej przekraczają granice państw, a nowe fabryki rzadziej powstają z udziałem kapitału zagranicznego.

Powstają tu dwa pytania. Po pierwsze, dlaczego pojawił się taki trend. Po drugie, czy to wystarczający argument, że świat jest w fazie deglobalizacji.

Bardzo ciekawą diagnozę przedstawiają ekonomiści M. Faber, G. Kozliakov i D. Marin w badaniu pt. „Global Value Chains in a World of Uncertainty and Automation”. Wskazują, że otwartość gospodarki światowej jest w stagnacji i trudno polemizować z twardymi danymi. Świat dziś jest kompletnie inny niż świat przed kryzysem finansowym, a ostatnie lata napięć geopolitycznych tylko przyspieszają zmianę trendu. A ta przełomowa zmiana wynika z reshoringu, czyli przenoszenia procesów produkcyjnych z powrotem do kraju macierzystego: głównie od rynków wschodzących (np. Chiny, Indie, Bangladesz) do krajów rozwiniętych (np. USA, strefa euro, Kanada). Skąd taka teza? Na wykresie przedstawiona jest relacja wartości dodanej do produkcji brutto w sektorze przemysłowym. Wskaźnik ten pokazuje, ile dany kraj dodaje od siebie w stosunku do całkowitej wartości produkcji. Załóżmy, że jakiś kraj produkuje samochód wart 100 tys. zł, a do jego produkcji wykorzystuje import części w cenie 70 tys. zł. Wtedy wartość dodana (głównie zysk i wynagrodzenia pracowników) wynosi 30 tys. zł, a jej relacja do produkcji to 30 proc. Czyli gdy wskaźnik rośnie, państwo mniej importuje, a więcej wartości tworzy u siebie — tym właśnie jest reshoring.

Dokładnie to zjawisko pokazuje wykres: wskaźnik mocno rośnie w USA od 2014 r., ale także w strefie euro. Łańcuchy dostaw się skracają, gospodarki państw ewidentnie zamykają się na import komponentów, a w efekcie spowalnia wymiana handlowa. Na jedną rzecz warto zwrócić uwagę — ta zmiana rozpoczęła się jeszcze przed pierwszą prezydenturą Trumpa i wojną celną, a więc była niezależna od rozszerzającego się protekcjonizmu. To, co dzieje się dziś na świecie w związku z polityką międzynarodową i cłami, po prostu przyspiesza trend, który trwa od kilkunastu lat. Ameryka wcześniej zaczęła zamykać się na świat.

A dlaczego firmy zaczęły same z siebie przenosić produkcję do siebie? Musiał zapewne zaistnieć jakiś duży bodziec ekonomiczny, bo w innym wypadku sektor prywatny by tego nie robił. Otóż wspomniani badacze tłumaczą, że to efekt rosnącej niepewności na świecie, której towarzyszy postęp technologiczny (głównie w robotyzacji) pozwalający całkiem tanio — w relacji do rynków wschodzących — automatyzować część procesu produkcyjnego, np. montaż końcowy samochodu. Wykazali, że zjawisko reshoringu najsilniejsze jest w sektorach z wysokim potencjałem automatyzacji, czyli w motoryzacji, elektronice i branży tekstylnej. Czyli najpierw amerykańskie przedsiębiorstwa zobaczyły, że na świecie jest więcej niepewności, co stanowi ryzyko dla płynności dostaw, a potem zaczęły przenosić produkcję do siebie prawdopodobnie bez poważnego uszczerbku dla marż (choć tego ekonomiści nie sprawdzają) dzięki rozpowszechnieniu się robotów i spadku ich ceny. Według danych EY średnia cena robota przemysłowego zmniejszyła się w ciągu ostatniej dekady o połowę z 47 tys. USD w 2011 r. do około 23 tys. USD w 2022 r. Dlatego roboty są coraz bardziej wykorzystywane, co pokazuje wykres.

Nie wszyscy jednak podzielają tezę o dezintegracji gospodarki światowej. Ekonomista Pol Antras z Uniwersytetu Harvarda w długim eseju „De-Globalisation? Global Value Chains in the Post-Covid-19 Age” argumentuje, że obserwowane spowolnienie globalizacji to tylko konsekwencja niezrównoważonego wzrostu przed światowym kryzysem finansowym i niejako efekt naturalnego nasycenia — rozwój handlu w relacji do PKB nie może trwać w nieskończoność, tak samo w nieskończoność nie można rozdrabniać etapów produkcji po całym świecie. Jednak gdyby tak było, to wartość dodana w relacji do produkcji nie rosłaby tak szybko, lecz raczej tkwiłaby w miejscu, czyli po prostu łańcuchy dostaw ani by się nie skracały, ani nie rozszerzały. Tymczasem się skracają.

A więc może wielkie zmiany w łańcuchach dostaw i globalnym handlu, o których świat dyskutuje po pandemii, zaczęły się dużo wcześniej i nie zostały zainicjowane przez polityków i protekcjonizm? Trump 2.0 może nie wywoływać, lecz tylko przyspieszać trend w kierunku ery samowystarczalności produkcyjnej, który rozpoczął się jeszcze przed jego pierwszą prezydenturą.