Szalom – czyli pokój przez nagłe uderzenie

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2025-06-15 20:00

Atak lotniczy Izraela na odległy Iran oraz naturalna rakietowo-dronowa odpowiedź teokratycznej republiki zaskoczyły społeczność międzynarodową. A przecież nie powinny.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Werbalna wojna obu państw trwa przecież od ponad czterech dekad, zaś rok temu Iran przeprowadził zaczepną operację Dotrzymana Obietnica 2, na co Izrael odpowiedział operacją Dni Pokuty. Tamto starcie potrwało jednak krótko, zostało zduszone przez społeczność międzynarodową. Najnowsza zbrojna konfrontacja nazwana została po stronie izraelskiej operacją Powstający Lew, zaś odpowiedź irańska nosi nazwę Dotrzymana Obietnica 3. Podaję kryptonimy nieprzypadkowo, ponieważ w realiach bliskowschodnich konfliktów gigantyczne znaczenie ma efekt polityczno-wizerunkowy.

Oficjalnym celem uderzenia Izraela jest zahamowanie irańskiego programu nuklearnego. Znacznie słabsza militarnie odpowiedź Iranu teoretycznie ma podobny cel. Bez względu na długość trwania obecnej wymiany ciosów Bliski Wschód powraca na niechlubny najwyższy stopień podium konfliktów o znaczeniu globalnym. Przez osiem dekad po drugiej wojnie światowej i utworzeniu Organizacji Narodów Zjednoczonych ludzkość doświadczona została masą wojen pomniejszych terytorialnie, ale niektóre miały znaczenie również światowe. W tej tragicznej klasyfikacji wypada wysoko umieścić przede wszystkim Koreę i Wietnam, a także napad Rosji na Ukrainę. Uwzględniając jednak długotrwałość konfliktu i brak jakiejkolwiek perspektywy jego rozwiązania – najbardziej zapalnym punktem świata pozostaje Bliski Wschód. Państwo Izrael od jego powstania w 1948 r. uważane jest przez muzułmańskie otoczenie za dzieło szatana i trwa wyłącznie dzięki sile zbrojnej, która imponuje wyszkoleniem i skutecznością. Poza Koreańską Republiką Ludowo-Demokratyczną pozostaje najbardziej zmilitaryzowanym państwem świata.

Wojna izraelsko-irańska odróżnia się od innych bliskowschodnich okolicznością, że oba państwa są od siebie odległe. Rozdzielają je przecież terytoria Jordanii, Syrii, Iraku i częściowo Arabii Saudyjskiej. A zatem starcia lądowe nie wchodzą w grę, natomiast przestrzeń powietrzna wspomnianych państw po drodze stała się dla wojny już całkowicie otwarta i dostępna. Na razie nie słychać, by izraelskie lub irańskie pociski spadły gdzieś po drodze, docierają precyzyjnie zaadresowane. W kontekście specyficznego docenienia technicznego broni współczesnych trudno mi uniknąć przypomnienia z 1981 r. słynnego ataku Izraela na reaktor nuklearny Iraku. Tajna operacja nosiła kryptonim Opera. Osiem izraelskich maszyn F-16 (starsze typy naszych współczesnych Jastrzębi) z dodatkowymi, odczepialnymi zbiornikami paliwa przeleciało wtedy skrytym przed radarami rajdem nad Jordanią i Arabią Saudyjską na wysokości… 120 metrów, amerykańskimi 900-kilogramowymi bombami zniszczyło sprowadzone z Francji centrum nuklearne Tammuz (inna nazwa Osirak) i w komplecie wróciło do Izraela. Decyzję o tamtym ataku podjął premier Menachem Begin, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego, laureat Pokojowej Nagrody Nobla za porozumienie z Egiptem, zabity w 1992 r. przez prawicowego zamachowca żydowskiego. Otaczany jest w Izraelu kultem jako personifikacja humanistycznej doktryny tego państwa – szalom, szalom…

Premier Benjamin Netanjahu sytuuje się na drugim biegunie, lejtmotywem jego rządów jest wojna ze wszystkimi. Moment ataku na Iran wybrał nieprzypadkowo, prawicowa koalicja rządząca była kolejny raz bliska rozpadu, tym razem z powodu spornej kwestii zwolnienia studentów szkół religijnych ze służby wojskowej. Chwilowo uzyskał poparcie wszystkich sił politycznych, w tym również centrolewicowej opozycji. Jego celem jest zmuszenie Iranu do nuklearnej kapitulacji, co ajatollah Ali Chamenei oczywiście wyklucza. W bezpośredniej konfrontacji sił konwencjonalnych, czyli powietrznych, państwo szyickich mułłów okazuje się jednak znacznie słabsze.