Piętnasty już szczyt Unii Europejskiej z Rosją zakończył się obligatoryjnym sukcesem. Nie mogło być inaczej, skoro z założenia szczyt był przedłużeniem fety z okazji 60. rocznicy zwycięstwa. Obie strony — czyli prezydent Władimir Putin z jednej, a premier Jean-Claude Juncker (sprawujący unijną prezydencję), przewodniczący KE Jose Manuel Barroso oraz sekretarz generalny Rady UE Javier Solana z drugiej — z zadowoleniem poinformowały o porozumieniu w czterech obszarach: gospodarki; wolności, bezpieczeństwa wewnętrznego i wymiaru sprawiedliwości; bezpieczeństwa zewnętrznego; kultury, edukacji i badań naukowych.
Dla relacji unijno-rosyjskich bardzo ważny będzie rok 2007 — z jednej strony być może wejdzie wtedy w życie Konstytucja dla Europy, czyniąca UE wreszcie podmiotem prawa międzynarodowego, z drugiej zaś wygaśnie 10-letnie porozumienie o współpracy i partnerstwie UE z Rosją. Jego nowa wersja w dużym stopniu uzależniona będzie od postępów czynionych na mapie drogowej, uzgodnionej wczoraj na Kremlu.
Jako kraj frontowy, którego wschodnia granica stała się zarazem granicą UE, Polska bez przerwy uświadamia unijnym partnerom, że wspólnota prędzej czy później — lepiej oczywiście prędzej — musi rozszerzyć się na wschód. I w tym kontekście wczorajszym deklaracjom prezydenta Rosji, iż „trwa proces kształtowania się jednej, wiel- kiej, zjednoczonej Europy” powinniśmy tylko przyklasnąć. Niestety, te same pojęcia rozumiane są czasami odmiennie.
Gospodarz Kremla już od dawna rozgrywa stosunki z Unią Europejską przez dwustronną współpracę z potentatami — przede wszystkim z kanclerzem Gerhardem Schröderem, następnie z prezydentem Jacquesem Chirakiem, wreszcie z premierem Silvio Berlusconim. Nie za bardzo udaje mu się zblatować jedynie Tony’ego Blaira. Kontakty z unijnymi instytucjami Putin w duchu traktuje natomiast jako przykrą konieczność. Nie rozumie, jak to możliwe, że wiele decyzji przyjmowanych jest w UE jednogłośnie — czyli jego ulubione Niemcy (właśnie tamten kierunek obsługiwał w czasach KGB-owskich) mają taką samą siłę, jak np. krnąbrne republiki bałtyckie — a jeśli już nawet przyjdzie do ważenia głosów (system nicejski obowiązuje co najmniej do roku 2009), to tylko ciut mniej od Niemiec ma równie krnąbrna Polska...
Poniedziałkowe uroczystości na placu Czerwonym były kapitalnym dowodem rosyjskiego postrzegania świata przez pryzmat wielkich — liczy się tylko grupa G-8, no i oczywiście Chiny. A cała reszta to drobnica, życzliwie tolerowana gdzieś w trzecim rzędzie. Dlatego ciesząc się oczywiście z przyjęcia unijno-rosyjskiej mapy drogowej — Polska powinna jednak wyjątkowo dokładnie monitorować jej wdrażanie. W przeciwnym wypadku może ze zdziwieniem znaleźć się na poboczu, albo nawet gdzieś w rowie...