Tell: kurs rósł szybciej niż sieć

Kamil Zatoński
opublikowano: 2006-10-20 00:00

Dziś mija rok od debiutu Tella, dystrybutora sprzętu i usług telefonii komórkowej pod marką Orange. W tym czasie wartość rynkowa spółki wzrosła o ponad połowę, do 80 mln zł. Tell nadal dynamicznie poprawia wyniki, ale inwestorzy mają prawo być zniecierpliwieni bardzo powolnym tempem rozbudowy sieci sprzedaży. Zarząd podtrzymuje jednak deklaracje w sprawie liczby salonów na koniec roku oraz prognozy wyników finansowych. Po kilku miesiącach marazmu — co widoczne jest po stabilnym kursie i gasnących obrotach — koniec roku w przypadku poznańskiej spółki zapowiada się ciekawie.

Tell jest autoryzowanym ogólnopolskim przedstawicielem PTK Centertel. Przez sieć blisko 170 salonów sprzedaje także ofertę Telekomunikacji Polskiej, m.in. Neostradę. Poznaniacy wygrywają więc na dynamicznym zwiększaniu liczby klientów przez Orange, które walczy o pozycję lidera pod względem liczby klientów. Także dzięki temu Tell mógł zwiększyć efektywność majątku — o ile w pierwszym półroczu 2005 r. jeden salon dawał średnio 0,4 mln zł przychodów, o tyle w pierwszych sześciu miesiącach tego roku było to 0,48 mln zł, czyli 20 proc. więcej. Przychody spółki wzrosły w tym okresie o 31 proc., co jest konsekwencją poszerzania sieci sprzedaży. Organicznego, bo do pierwszego przejęcia doszło dopiero w połowie lipca, kiedy podpisano z firmą Taurus umowę zakupu niewielkiej sieci 13 punktów sprzedaży na Mazowszu i Podlasiu. W sumie więc Tell ma obecnie około 170 salonów (ich liczba się zmienia, bo część w trakcie roku jest zamykana, powstają za to nowe), a plan na koniec roku zakłada co najmniej 250 salonów.

W rozmowie z „PB” szef Tella, Rafał Stempniewicz, podtrzymał deklaracje składane przy okazji oferty pierwotnej. Spółka wciąż jednak nie wydała większości z 15,4 mln zł uzyskanych ze sprzedaży 350 tys. walorów, bo rozmowy z właścicielami innych sieci idą jak po grudzie. Z tego punktu widzenia nowi akcjonariusze mogą się czuć rozczarowani i zniecierpliwieni. Tym bardziej że największy konkurent — GTI — okazał się skuteczniejszy i w czerwcu powiększył sieć o kolejne 40 salonów. Z drugiej strony nie sztuką jest wydać pieniądze i przepłacić. Rafał Stempniewicz przyznaje, że negocjacje rozbijają się zwykle właśnie o cenę, jaką należy zapłacić za punkty sprzedaży. Zależy ona głównie od lokalizacji salonu. Za jeden salon trzeba zapłacić średnio około 90 tys. zł. Teoretycznie realizacja planów jest jeszcze możliwa, bo spółce chodzi głównie o podmioty średniej wielkości, mające po kilkadziesiąt salonów. Martwić może jednak także to, że na razie nic nie wyszło z zapowiadanego poszerzenia oferty o usługi dwóch pozostałych operatorów.

Zarząd spółki zapowiada, że nawet jeśli nie uda się zakończyć akwizycji, nie powinno to znacząco wpłynąć na tegoroczne wyniki finansowe. Rezultaty po dwóch kwartałach są dobre, choć marże brutto na sprzedaży i operacyjna są niższe niż w takim samym okresie ubiegłego roku (22 proc. wobec 26,4 proc., a także 3,5 wobec 3,9 proc.). Przy założeniu realizacji prognoz, zakładających wypracowanie 5,5 mln zł zysku netto i 7,1 mln zł zysku operacyjnego przy przychodach 152,5 mln zł, wskaźnik cena do zysku na koniec roku spada z obecnych około 19,5 do niespełna 15. Na tle średniej sektora handlowego (26,4) to niewiele, ale na wycenę porównawczą trzeba poczekać przynajmniej do debiutu Eurotela, agenta sieci Era. Na razie jego prospekt utknął w Komisji Nadzoru Finansowego.