
Na koncie ma ponad 100 triathlonowych zawodów na różnych dystansach. Przyznaje, że niewiele może go już zaskoczyć, co nie znaczy, że nie popełnia błędów w rozkładzie tempa, taktyce, żywieniu. Ale każdy wyścig to fascynująca historia.
– Uwielbiam moment oczekiwania na start. Stojąc na plaży albo lewitując w wodzie, czekam na sygnał startera. Po sygnale full gaz i szukanie dobrych nóg – pływanie nie jest moją mocną stroną, więc płynąc za dobrym pływakiem, korzystam z jego pracy. Szybciej docieram do brzegu. Po wskoczeniu na rower włącza mi się tryb bestii. Rower to moja najsilniejsza dyscyplina. Staram się zbudować przewagę nad rywalami. Zeskakując z roweru, nigdy nie wiem, jak nogi będą się czuły w biegu. Jeśli przegiąłem, wtedy przechodzę w tryb zombie, starając się stracić najmniej. Bieganie to dla mnie walka o utrzymanie pozycji. Wpadając na metę, lubię przybijać piątki z kibicami. Zawsze, niezależnie od miejsca, endorfiny się wylewają, dając poczucie radości. I spełnienia – opowiada Marek Pokorski.
Szef Inetum Polska najlepsze wyniki – mierzone miejscami na podium zawodów, medalami mistrzostw Polski czy 9. miejscem w tegorocznych mistrzostwach Europy na dystansie olimpijskim w Olsztynie – osiągał w ostatnich pięciu latach lat.
– To z jednej strony rezultat współpracy z trenerem Kubą Czają, a z drugiej – wykruszającej się konkurencji, która w starszych kategoriach wiekowych jest wyraźnie słabsza – uważa zawodnik.
Przed Karasiem czapki z głów

Choć na świecie konkurencja w tej morderczej dyscyplinie jest ogromna, w triathlonie jesteśmy najlepsi na świecie. 67:58:01. Tyle wynosi ostatni rekord świata w pięciokrotnym Ironmanie. Dokonał tego we wrześniu 2021 r. Robert Karaś na dystansie: pływanie 19 km, rower 900 km, bieg 211 km. Wcześniej pobił rekordy świata w podwójnym i potrójnym Ironmanie. Karaś po prostu rządzi wśród triathlonistów.
– Spektakularny wyczyn. Chylę czoło przed Robertem. To, że mówimy o nim, świadczy o jego roli jako ambasadora triathlonu. Wiele osób kojarzy tę dyscyplinę właśnie z Robertem i jego osiągnięciami. Robert Karaś utożsamia mit Ironmana, człowieka z żelaza, z którym triathlon nierozerwalnie się kojarzy. Natomiast wyścigi, w których ja się ścigam i które przyciągają tysiące amatorów w Polsce i miliony na świecie, trwają od jednej do pięciu godzin. To trochę tak, jakby rywalizację biegaczy na 10 km porównywać z biegiem 24-godzinnym. W obu dyscyplinach niby chodzi o szybkie przebieranie nogami – mówi Marek Pokorski.
Na tyle startów z trasy nie zszedł ani razu. Za to kilka razy wskutek awarii roweru czy kontuzji wyścig z walki o wynik zmieniał się w rekreacyjną przygodę.
– To dało mi możliwość dzielenia doświadczenia z zawodnikami niewalczącymi o wynik, lecz o ukończenie zawodów. Jestem dla nich pełen podziwu. Na trasie wszyscy cierpimy tak samo. Ci z przodu są szybsi, ale wszystkich jednakowo boli – zapewnia Marek Pokorski.

Dla szefa informatycznej ekipy z Mordoru triathlon to coś więcej niż pływanie, jazda na rowerze i bieganie.
– Sport jest nieodłączną częścią mojego życia. Obok rodziny i pracy – najważniejszą. Potrzebuję tych trzech elementów, by dobrze funkcjonować jako człowiek. To tak jak z taboretem na trzech nogach – stoi stabilnie, a gdy zostają dwie, od razu się przewraca. Nie wyobrażam sobie życia bez aktywności. Od najmłodszych lat sport kształtował mój charakter. Uczył systematyczności, odpowiedzialności, wytrwałości, zorganizowania. Pozwalał mi lepiej znosić codzienność i czerpać większą radość z życia. Nie poddaję się podczas walki. Jestem uparty i pracowity. To cechy, które pomagają odnieść sukces w biznesie i w sporcie – uważa Marek Pokorski.
Podkreśla, że triathlon wymaga systematyczności, ciężkiej pracy, myślenia strategicznego. Talent jest ważny, ale na poziomie, na którym się ściga, nie najważniejszy.
– Środowisko mojego klubu CTS, zbudowanego przez Kubę Czaję, olimpijczyka z Aten, to niewyczerpane źródło inspiracji, motywacji, wsparcia i życiowej mądrości – dodaje zawodnik.
Tonący w pralce

W młodości uprawiał żeglarstwo i piłkę ręczną. Po studiach skoncentrował się na pracy. Szybko pojawiła się nadwaga i złe samopoczucie. Zaczął biegać. Mówi, że to najprostsza i najefektywniejsza czasowo forma ruchu.
– Wychodzisz, kiedy chcesz, a każde warunki pogodowe są dobre. Żyłka rywalizacji szybko doprowadziła mnie na start zawodów biegowych. Sukcesy były umiarkowane, ale bawiłem się świetnie. Kontuzja snowboardowa wykluczyła mnie z biegania. Mogłem jeździć na rowerze i pływać. Podczas spaceru z rodziną trafiłem na zawody triathlonowe. Wiedziałem, że w kolejnym roku stanę na starcie. I tak się stało. 6 września 2009 r. ukończyłem swoje pierwsze zawody na dystansie ½ Ironman (1,9 km pływania, 90 km roweru, półmaraton) w Bydgoszczy. W wodzie niemal się utopiłem w tzw. triathlonowej pralce. Inni pływają po tobie, na tobie albo kopią się i szarpią. Moje cztery litery miały dość rowerowego siodełka, a uda odmawiały biegu po 2,5 godziny jazdy na rowerze. Skończyłem w nieco ponad 5,5 godziny w ⅓ stawki bezgranicznie szczęśliwy. Ta fascynacja wciąż trwa. Dzięki triathlonowi poznałem mnóstwo cudownych ludzi – mówi szef Inetum.
Lubi rywalizację i lubi zwyciężać. Zarówno w sporcie, jak i biznesie. Nadchodzący wyścig daje mu motywację do ciężkiej pracy na treningach. Bez tej motywacji byłoby mu trudno zadać sobie ból i wyjść poza strefę komfortu, z czym wiąże się rywalizacja sportowa.
Słodycze? Kocham

Za plan treningowy odpowiada jego trener Kuba Czaja. Dla Marka Pokorskiego największym wyzwaniem jest logistyka. Zmieszczenie w tygodniu 10–15 godzin treningu przy obowiązkach zawodowych i rodzinnych to duże wyzwanie. Jak wielu triathlonistów łączy treningi z jazdą na rowerze lub biegiem do biura, basen z korepetycjami córki i treningami piłkarskimi syna. A na każdy wyjazd służbowy zabiera buty biegowe i sprzęt pływacki.
Schemat treningowy ewoluuje w sezonie. Zimą jest więcej dłuższych treningów o niskiej intensywności. W sezonie startowym krócej, ale intensywniej. Do tego dwa obozy klimatyczne z klubem, treningi sprawności i siły w hali oraz codzienna poranna porcja jogi i mobilności.
Lubi trenować tam, gdzie mieszka. Treningi biegowe zwykle w Parku Skaryszewskim. Dłuższe treningi rowerowe po praskiej stronie Wisły: Nasielsk, Pomiechówek. Często podłącza się do weekendowych treningów grupowych w kierunku Garwolina. Basenów w Warszawie jest pod dostatkiem. Nawet podczas pandemii zawodnicy w sporcie kwalifikowanym mogli z nich korzystać.
Przed zawodami stosuje tzw. tapering, czyli zmniejszenie objętości treningowej przy zachowaniu intensywności. Po tylu latach startów wie, czego oczekiwać od organizmu. W każdym sezonie wyznacza 2–3 kluczowe starty. I do nich jest optymalnie przygotowany.
Stara się zdrowo odżywać, unikając śmieciowego jedzenia, wysoko przetworzonych produktów i alkoholu, przestrzegać pór posiłków i nie podjadać wieczorem. Ale sport to mimo wszystko zabawa. Chodzi o to, że kocha słodycze i trudno mu ich sobie odmówić. Mówi, że w tej kwestii ma jeszcze rezerwy.
– W lipcu skończę 51 lat. Gdyby 10 lat temu ktoś mnie zapytał, czy w tym wieku będę się dalej ścigać, odpowiedź byłaby: oczywiście, że nie! Natomiast rywalizacja w kategoriach wiekowych sprawia, że ściganie dalej ma sens. Zdaję sobie sprawę, że nie jestem w stanie poprawiać swoich najlepszych wyników na poszczególnych dystansach. A praca polega na możliwym utrzymaniu i jak najmniejszym regresie formy. Szukamy z trenerem bodźców treningowych, które działają. I ten proces jest fascynujący sam w sobie. To, że staję na linii startu z orzełkiem na piersi, daje niesamowitą satysfakcję. I nie ma znaczenia, że reprezentuję kraj w kategorii wiekowej 50–55 – mówi Marek Pokorski.
Okazuje się, że w jego przypadku sensownie prowadzony trening nie eksploatuje organizmu, ale go buduje i utrzymuje w formie. Pracując z fizjoterapeutką Katarzyną Modryl, starają się balansować tak, by nie łapać kontuzji.
– Skłamałbym, twierdząc, że jestem wolny od urazów. Na przykład teraz zmagam się z zapaleniem ścięgna podeszwowego. Natomiast nie ma tego wiele i paradoksalnie większy udział ma tu stres zawodowy i rodzinny niż sport – dodaje.
Sportowo spełniony

W Inetum sport też jest obecny. Jako element systemu wartości. Promują aktywny i zbalansowany tryb życia. Wspierają pracowników w rozwoju zawodowym i w realizacji pasji. Od wielu lat prowadzą program charytatywny Bike2work, w którym kilometry wypracowane podczas dojazdów do pracy na rowerze co roku zamieniają na wsparcie dla wybranej organizacji.
– Czekam, aż ktoś z koleżanek, kolegów pokona mnie w wyścigu triathlonowym. Nie ma co kryć, że PESEL gra tu na moją niekorzyść i to bardziej kwestia kiedy niż czy. Ale na razie wciąż jestem najszybszy triatlonistą w firmie – chwali się szef Inetum.
W spółce zaszła też ogromna zmiana i to mimo pandemii: wejście w globalną sieć i rebranding.
– Bierzemy aktywny udział w konsolidacji sektora usług IT w Polsce. W kwietniu przejęliśmy firmę JCommerce. Właśnie zakończyliśmy budowę nowej, zintegrowanej organizacji, która pozwoli nam lepiej odpowiadać na oczekiwania klientów szukających partnerów w procesie digitalizacji. Jestem pod wrażeniem pozytywnej energii zespołu. Mając 800 pracowników, Inetum Polska jest czołowym podmiotem w 30-tysięcznej grupie o przychodach ponad 2 mld EUR [firma dołączyła do Grupy Gfi Informatique (Inetum), która zatrudnia tysiące specjalistów IT w 26 krajach – red.]. Napawa mnie to dumą – mówi Marek Pokorski.
Sportowo jest spełniony. Cieszy się każdym kolejnym startem. Ale również, może nawet bardziej – całym procesem treningowym.
– Triathlon to dla mnie sposób na dobre życie – kończy szef Inetum Polska.