Trudna rola prymusa w trudnych czasach

Witold M.Orłowski
opublikowano: 2008-12-11 00:00

Gdy przychodzi kryzys, wymagania wobec gospodarczego lidera rosną. Jeśli on nie dałby sobie rady, to komu innemu miałoby się to udać?

ola lidera — jak powszechnie wiadomo — nie jest wcale łatwa. Z jednej strony ciąży na nim duża odpowiedzialność — w trudnych czasach wszyscy oczekują, że weźmie na siebie najcięższe zadania i pokieruje wspólnym wysiłkiem. Z drugiej strony, kiedy tylko czasy się poprawiają, cały zespół zaczyna kwestionować jego rolę. A poza tym zawsze trzeba być gotowym na to, że znajdzie się ktoś, kto koszulkę lidera chętnie by zabrał i sam założył.

Kiedy więc przychodzą czasy trudne dla całego kraju i regionu, wymagania wobec gospodarczego lidera rosną. Regionalnym liderem jest z reguły firma duża i prężna. Jeśli ona miałaby nie dać sobie rady w trudnych czasach, to komu innemu miałoby się to udać?

Daje nadzieję na przyszłość

Wiadomo, że duże firmy są dla innych przedsiębiorstw swoistym wzorem. Jeśli czasy są ciężkie, a lider nie daje sobie rady, zwalnia ludzi i ogranicza produkcję, przedstawiciele innych firm z regionu mają prawo powiedzieć: "o proszę, nawet lider robi bokami". A przecież lider to także ktoś, kto ma "układy" na wszystkich szczeblach, może wszystko sobie załatwić, ma siłę przebicia i markę, która powinna pomóc mu utrzymać się na powierzchni. Jeśli więc "nawet lider robi bokami", to znaczy, że dla innych firm nie ma już szans.

Z drugiej strony w najtrudniejszych czasach lider, który daje sobie nieźle radę, pozwala innym żywić nadzieję na przyszłość. Mówi się o nim z zazdrością — "no tak, tylko on dobrze prosperuje". Zazdrości mu się, ale z drugiej strony fakt, że można dać sobie radę — choćby dzięki owym "układom" i sile przebicia — napawa jakąś otuchą. Bo pokazuje, że nie jest jednak beznadziejnie, że przyjdą kiedyś lepsze czasy, gdy będą mogli wypłynąć na powierzchnię również ci, którzy takich forów jak lider nie mają.

Dotarł do nas kryzys

Czego możemy więc oczekiwać od regionalnych liderów w nadchodzących latach? Przede wszystkim zależy to od sytuacji w polskiej gospodarce i w gospodarce poszczególnych regionów kraju. Kryzys finansowy, który wybuchł ponad rok temu za Atlantykiem, zdołał już przenieść się w nasze pobliże. Zainfekował sąsiednią Ukrainę, zainfekował Węgry, dotarł nawet do Rosji, choć ta jeszcze niedawno wydawała się we wszystko opływać dzięki wysokim cenom ropy naftowej i gazu. Doprowadził do rosnących kłopotów w Niemczech i innych krajach Zachodniej Europy.

U nas do tej pory hulał głównie na warszawskiej giełdzie (co jest dla wszystkich oczywiście przykre, ale nie przekłada się bezpośrednio na perspektywy przedsiębiorstw), ale obecnie staje się coraz bardziej odczuwalny dla realnej gospodarki. Gdy spadają dochody naszych głównych partnerów handlowych, realna staje się groźba wyhamowania dynamiki polskiego eksportu. Globalna recesja i globalne problemy z uzyskaniem kredytu mogą też — przynajmniej czasowo — znacznie zmniejszyć napływ inwestycji zagranicznych do naszego kraju. Jeśli do tego dojdzie wyhamowanie spadku bezrobocia i pogorszenie nastrojów konsumenckich, to nietrudno wyobrazić sobie kłopoty. Pewnie nie recesję — w końcu jesteśmy częścią wielkiego europejskiego rynku, a zarazem pozostajemy atrakcyjni dzięki stosunkowo niskim kosztom pracy. Ale to, że wzrost PKB zwolni w ciągu najbliższych dwóch lat do 2-3 proc. można sobie łatwo wyobrazić.

Zaś taki wzrost PKB w skali kraju może oznaczać w niektórych regionach wręcz spadek produkcji.

Idą trudne czasy. To wyzwanie dla regionalnych liderów, aby tym trudnym czasom sprostali. I pokazali innym, jak to zrobić.

Witold M.Orłowski