W drugiej próbie poprzeczka wzięta

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2025-05-06 14:30

Republikę Federalną Niemiec we wtorek przed popołudniem zmroził zimny prysznic po pierwszym tajnym głosowaniu Bundestagu nad wotum zaufania dla koalicyjnego rządu kanclerza Friedricha Merza.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Zaskakujący wynik sygnalizował, że epoka stabilności politycznej w najpotężniejszym państwie Unii Europejskiej się skończyła. Zasłużony chadek Friedrich Merz, liderujący Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej (CDU), a pośrednio także siostrzanej bawarskiej Unii Chrześcijańsko-Społecznej (CSU), po podpisaniu szczegółowej umowy koalicyjnej z bardzo osłabioną Socjaldemokratyczną Partią Niemiec (SPD) wydawał się kanclerskim pewniakiem. A jednak za pierwszym podejściem większości bezwzględnej nie uzyskał.

Wypada przypomnieć rozkład mandatów w 630-osobowym Bundestagu, ustalony 23 lutego 2025 r. Przedterminowe wybory odbyły się o siedem miesięcy wcześniej w stosunku do zaplanowanych na 28 września. Zwycięska CDU/CSU zdobyła 208 mandatów, zaś przegrana SPD – 120, co obu historycznie najważniejszym powojennym partiom dało w sumie 328 szabel. Nie jest to ogromna, ale teoretycznie bezpieczna nadróbka nad progiem 316 głosów większości bezwzględnej. W ławach opozycji siedzi ostro prawicowa Alternatywa dla Niemiec (AfD) z sensacyjnym dorobkiem aż 152 foteli, obok populistyczy Sojusz 90 / Zieloni z wynikiem 85 i wreszcie Lewica (następczyni rządzącej w Niemieckiej Republice Demokratycznej komunistycznej partii SED) z pulą 64.

Wielka koalicja CDU/CSU z SPD, zwana od barw partii czarno-czerwoną, rządziła już w RFN niejeden raz. Ostatnio w czwartej kadencji 2018-21 kanclerz Angeli Merkel, przy czym tamten rząd rodził się pół roku. Obecna sprawność koalicyjna – ucieranie się zróżnicowanych programowo partii potrwało 2,5 miesiąca – pozwalała na optymizm. Friedrich Merz, który przeczekał epokę chadeckiej rywalki Angeli Merkel, zasadnie szykował się do uroczystego zaprzysiężenia już w południe. Notabene po stronie SPD została sczyszczona cała – z wyjątkiem popularnego Borisa Pistoriusa, ministra obrony – ekipa nieudacznego kanclerza Olafa Scholza.

A jednak w pierwszym tajnym głosowaniu grupka koalicjantów się wyłamała. Rząd poparty został przez 310 deputowanych, zatem do przeskoczenia poprzeczki na poziomie 316 nieco głosów zabrakło. Arytmetyka potwierdzała, że 18 posłanek i posłów do Bundestagu nie poparło własnego kanclerza lub nie wzięło udziału w głosowaniu. Przeciwko gabinetowi Friedricha Merza oddano aż 307 głosów, czyli o pięć więcej niż partie opozycyjne mają łącznie! Proceduralną przyczyną porażki kanclerza była procedura tajna. Gdyby standardowo na tablicy wyświetlił się wynik spersonalizowany – wotum zaufania na pewno by przeszło. W naszym Sejmie rządy w trybie jawnym nie mają z zatwierdzeniem problemu, przy czym wyłączam z tego rozumowania epizodyczny wyrób rządopodobny Mateusza Morawieckiego po wyborach w 2023 r.

Polityczna logika podpowiadała, że koalicyjni dysydenci skrywali się w szeregach socjaldemokratów. Trudno było przypuszczać, że Brutusami okazali się jacyś chadecy, którzy przecież cztery lata pościli w ławach opozycji i liczyli już godziny do ponownego przejęcia rządów. Polityczny szok, odbijający się także na giełdzie, został jednak opanowany. Po intensywnej pracy kierownictw CDU/CSU, a przede wszystkim SPD nad niepokornymi deputowanymi Bundestag we wtorek po południu – dzięki awaryjnej zmianie regulaminu! – odszedł na drugi krąg i wotum zaufania pomyślnie wylądowało. Tym razem wynik 325:289, przy 16 deputowanych niegłosujących, nie pozostawił wątpliwości i Friedrich Merz z opóźnieniem odebrał od prezydenta Franka-Waltera Steinmeiera kanclerską nominację. Wieczorem odbyło się już oficjalne posiedzenie rządu. Niesmak jednak pozostał, taka wtopa w Bundestagu zdarzyła się pierwszy raz od powstania zachodniej RFN w 1949 r. (Niemcy zjednoczyły się w 1990 r.).