Można odnieść wrażenie, że coś dziwnego dzieje się wokół systemu emerytalnego. Od jego organizatorów i nadzorców co rusz dochodzą nas informacje, jakby starannie dozowane, że przyszłe emerytury będą niższe, niż się wszyscy spodziewają. I to niższe nie tylko od tych wyimaginowanych w wyniku akcji reklamowych funduszy, obiecujących przyszłym emerytom nieustanne wczasy na Kanarach, ale nawet od dzisiejszych, groszowych przecież.
Do tej kategorii należy też propozycja szefa zusowskiego nadzoru, aby w pierwszym filarze ustanowić jedną emeryturę dla wszystkich uprawnionych, o jednakowej wysokości, niezależnie od odprowadzonych składek. Wychodziłoby bodaj po pięćset kilkadziesiąt złotych na głowę, bez skomplikowanych obliczeń, z prostym systemem wypłat. Jednakowa emerytura dla profesora i robotnika, miałżeby to być ten ideał państwa solidarnego? Urzędnik tej rangi raczej nie żartuje. A więc może pomysł nie jest taki absurdalny? Może szef nadzoru wie, co się dzieje wewnątrz zusowskich finansów i daje nam coś do zrozumienia?
Tym, którzy dopiero wchodzą w dorosłe życie, można powiedzieć wprost, że o pieniądze na przeżycie na starość muszą zatroszczyć się sami. Że to, co zapewni im system państwowy, wystarczy najwyżej na cukierki. I że obok filarów pierwszego, drugiego i trzeciego, powinni już teraz tworzyć sobie własne — czwarty, siódmy i dziesiąty. Ale komu do emerytury zostało kilka lat, ten nie ma możliwości, poza grą w totka. I powinien wreszcie poznać szczegółowe zasady systemu emerytalnego, pod rządami którego spędzi starość.
Andrzej Nierychło