Już tylko jeden rok dzieli największą gospodarkę świata od ostatecznego wyjścia z kryzysu. Taką odważną opinię wygłosił Laurence Fink, prezes BlackRocka, największego na świecie towarzystwa funduszy inwestycyjnych. Jego firma już teraz prowadzi za oceanem wielką kampanię medialną. Cel jest jeden. Zachęcić Amerykanów do inwestycji w fundusze akcyjne i przekonać ich do porzucenia nisko oprocentowanych lokat i obligacji skarbowych.

— Amerykański system bankowy jest w o wiele lepszej kondycji niż systemy większości krajów, a kryzys na rynku nieruchomości jest w 90 proc. drogi do końca — przekonywał Laurence Fink.
Światełko w tunelu pojawia się po tym, jak największa gospodarka świata przez kilka długich lat sprawiała niemal same przykre niespodzianki. Teraz jednak można wreszcie powiedzieć, że bliski przełomu jest kluczowy dla koniunktury rynek nieruchomości. W sierpniu przeciętna cena domów sprzedawanych za oceanem skoczyła o 11,2 proc., co było największym miesięcznym wzrostem w historii. Skąd ta nagła poprawa?
Długi topnieją
USA, które pierwsze na świecie weszły w kryzys, również jako pierwsze mają szansę z niego wyjść. Wszystko dlatego, że — wbrew pozorom — Amerykanie świetnie sobie radzą ze spłacaniem długów, które wpędziły ich w kłopoty. Mowa o tzw. procesie delewarowania, czyli zmniejszania dźwigni finansowej w gospodarce. Choć wielu ekonomistów rwie włosy z głowy nad wysokim deficytem budżetu USA, to jednak ich obaw nie potwierdzają dane o całkowitym zadłużeniu w największej gospodarce świata.
Firma konsultingowa McKinsey oblicza, że dług banków, konsumentów, przedsiębiorstw i rządu obniżył się w latach 2008- -11 łącznie o równowartość 16 proc. PKB. To największa jego redukcja spośród najważniejszychgospodarek rozwiniętych. Dla porównania, w tym samym czasie Włochy zadłużyły się na dodatkowe 12 proc. PKB, Hiszpania na jedną czwartą rocznego produktu, a Francja na ponad jedną trzecią. Choć strefa euro rozpoczęła spłacanie długów dopiero około 3 lata za Amerykanami, i tak jest to niezłe osiągnięcie w porównaniu z Chinami. Państwo Środka z problemem złych długów zaczyna mierzyć się dopiero teraz. To fakt, o którym inwestorzy nie powinni zapominać.
— Myślimy o procesie delewarowania jak o przechodzeniu gospodarek przez wielkiego pytona. USA już prawie przez niego przeszły, strefa euro znajduje się w połowie drogi, a Chiny dopiero wchodzą do jego paszczy. Dlatego kupujemy akcje amerykańskich banków, jednocześnie utrzymując krótkie pozycje na akcjach banków chińskich — mówi Jim Chanos, charyzmatyczny zarządzający amerykańskiego funduszu hedgingowego Kynikos Associates.
Lepiej u konsumentów
Coraz lepsze są nie tylko perspektywy banków. Rosną szanse na poprawę kondycji konsumentów. Spada ich obciążenie długiem. To możliwe dzięki obniżeniu przez Fed kosztu pieniądza i realnemu zmniejszeniu całkowitego zadłużenia aż o 20 proc. w ciągu trzech lat (co prawda, w dużej części spowodowanego zlicytowaniem domów niesolidnych kredytobiorców). Efekt? Udział wydatków na obsługę zadłużenia w budżetach domowych jest już tak niski jak w połowie lat 90., czyli długo przed powstaniem bańki spekulacyjnej. To nie pozostaje bez wpływu na giełdę. Wall Street suchą nogą przeszła przez rynkowe zawirowania z ostatnich kilkunastu miesięcy. S&P500, głównemu indeksowi nowojorskiego parkietu, do pobicia historycznego rekordu z 2007 r. brakuje już tylko 8 proc. (dla porównania, WIG do takiego osiągnięcia potrzebowałby aż 54-procentowego wzrostu). Od początku roku indeks zyskał już 16 proc.
Uwaga na waluty
Przekłada się to na solidne wyniki krajowych funduszy inwestujących za oceanem. W ciągu 12 miesięcy ING amerykańskich spółek dywidendowych zwiększył wycenę o prawie 23 proc. Tylko nieznacznie mniej zarobił Pioneer Akcji Amerykańskich. Niestety, ostatnio trudno było o równie duże zyski. Przyczyna to uzależnienie wyników funduszy od kursów walutowych.
Poprawa nastrojów na światowych rynkach wzmocniła złotego, a to zjadło sporą część zysków inwestujących w zagraniczne aktywa. Indeks S&P500 od początku roku zyskał w dolarach 16 proc. Polski inwestor zarobiłby jednak na portfelu o podobnym składzie zaledwie 6 proc. Spośród funduszy większe zyski przyniósł ten zarządzany przez ING. Zwiększył wartość prawie o 10 proc. Inwestującym w amerykańskie akcje pozostaje więc nadzieja, że potencjał osłabienia dolara jest na wyczerpaniu. Jeżeli gospodarka amerykańska będzie sobie dobrze radziła, to nie jest to nierealny scenariusz. Specjaliści nie wierzą w powrót taniego dolara, mimo że po decyzji Fedu o kolejnym programie skupu aktywów amerykańska waluta osłabiła się prawie do 1,30 USD za euro.
— Jeżeli Europa nie wypracuje sposobu, by pobudzić wzrost gospodarczy, kryzys może wrócić. Dlatego przy kursie EUR/ USD sięgającym 1,30 należałoby wrócić do kupowania dolara — ocenia Kit Juckes, szef działu analiz rynków walutowych banku Société Générale.