Na normalnej giełdzie założyłbym, że trwa dystrybucja i przymierzamy się do dużego spadku indeksów. Tyle, że nasz rynek nie jest dużą i płynną giełdą.
Z Ameryki
To już drugi tydzień trendu bocznego na rynku amerykańskim. Nastroje są bardzo zmienne, a brak zdecydowania widoczny. Taka sytuacja nie może długo trwać, więc należy oczekiwać, że nadchodzący tydzień przyniesie przełom.
Analitycy promienieją optymizmem. Blue Chip Economic Indicators poinformował, że jego sondaż przeprowadzany wśród niezależnych ekonomistów sygnalizuje wzrost oczekiwań odnośnie ożywienia gospodarczego. Podniesiono prognozę na 2004 rok z 3,9 do 4,2 proc. wzrostu PKB. Zgodzono się również, że w czwartym kwartale tego roku PKB wzrośnie o 3,8 proc. Jednak, jeśli chodzi o rynek pracy to ekonomiści nie byli już takim optymistami. Oczekują, że stopa bezrobocia w przyszłym roku nie zmniejszy się poniżej 5,9 proc. Większymi pesymistami są menadżerowie. Sam Palmisano, szef IBM, powiedział, że widzi rzeczywiście zwiększenie udziału wydatków na IT w budżetach spółek na 2004 rok. Takiej sytuacji nie widać było przez ostatnie dwa lata. Jest jednak łyżka dziegciu w tej beczce miodu. Analitycy mówią o wzroście wydatków o 4 do 5 procent, a szef IBM jedynie o 2–4 procent.
Tydzień temu pisałem, że podczas weekendowego spotkania w Bangkoku bankierów z banków centralnych Grupy 10 mogą paść stwierdzenia, które ruszą rynkami finansowymi. Nie padły. Stwierdzono, że bankierzy są bardziej niż dwa miesiące temu przekonani, że trwa trwała ożywienie gospodarcze i będą robili wszystko, co konieczne, żeby zapewnić wzrost gospodarki w środowisku niskiej inflacji. Tylko jak sobie to wyobrażają? Parę tygodni temu pisałem o tym, że indeks surowców (CRB) może wybić się z pro-wzrostowej flagi. To właśnie nastąpiło. Poza tym trzeba ciągle obserwować euro. W ostatnim tygodniu na skutek sytuacji w Iraku znowu doszło do testu poziomów oporu. Jeśli chodzi o CRB i euro to są trzy widoczne możliwości: albo niedługo znacznie wzrośnie inflacja, a to podniesie stopy procentowe, albo spadną znacznie zyski spółek, albo okaże się, że ożywienie się skończyło i ceny surowców spadną. Chyba najbardziej prawdopodobna jest taka sekwencja: CRB będzie rósł, stopy zostaną podniesione, to zakończy obecne wątłe ożywienie i ceny towarów zaczną spadać. Ale może to Chiny wywołają spadki cen? Właśnie Chiny odpowiadają za wzrost cen surowców. W 1985 roku udział Chin w zużyciu metali wynosił 4 proc. – obecnie 13 proc. i rośnie o około 10 procent rocznie. Gdyby ta dynamika nadal się utrzymywała to już za 5 lat Chiny zużywałyby 27 proc. aluminium i 25 proc. miedzi. Pisałem niedawno, że w przyszłym roku w Chinach należy oczekiwać spowolnienia tempa rozwoju. To wychłodziłoby ceny surowców, ale jednocześnie dałoby się we znaki gospodarkom krajów azjatyckich, dla których Chiny są głównym źródłem ożywienia gospodarki. A to z kolej osłabiłoby wzrost gospodarek w innych regionach świata.
Ciągle słyszę i czytam w amerykańskich mediach opinie, że rynek jest bardzo silny, że wzrosty indeksów mimo pogarszającej się sytuacji geopolitycznej czy skandali w funduszach to klasyczne dla hossy wspinanie się po ścianie strachu. Nie zgadzam się z tymi opiniami. Nastroje są nadal najlepsze od siedmiu lat, a kapitał do funduszy płynie szerokim strumieniem. Amerykanie są pewni, że rozpoczął się nowy rynek byka i nie mają racji. Sugerowałem, żeby traktować indeks Nikkei, jako źródło ewentualnego sygnału ostrzegawczego. Taki sygnał powstał. Na wykresie tygodniowym powstała formacja głowy z ramionami kończąca trend wzrostowy. Zakładam, że i w USA indeksy wyjdą dołem z klinów i rozpoczną korektę. Jako ciekawostkę traktuję podobieństwo między obecną sytuacją na wykresach, a tą z końca października 1987 roku. Wtedy nastąpił krach i S&P 500 stracił jednego dnia ponad 20 procent. Sytuacja makro jest jednak dzisiaj nieporównywalna. Takiego krachu nie będzie o ile nie nastąpi atak terrorystyczny na olbrzymią skalę, ale na rynku walutowym i towarowym widać ruchy, które doprowadzą do zakończenia trendu wzrostowego na rynku akcji. Nie sposób dokładnie przewidzieć, kiedy to nastąpi, ale stawiałbym na przełom miesięcy.
Z Polski
Na temat rynku polskiego dużo nie da się powiedzieć. Krótki i wypełniony wynikami tydzień nie przyniósł rozstrzygnięć. Nie wygenerował wzrostu, ale nie doszło również do spadku, o jakim myślała większość analityków ankietowych przy badaniu Wigometru (chociaż moralnymi zwycięzcami zostały niedźwiedzie). To już trzeci tydzień trendu bocznego i, podobnie jak w USA, najwyższy czas, żeby nastąpiło jakieś rozstrzygnięcie. Fundusze zazwyczaj czekają z decyzjami do końca sezonu wyników, więc teraz nadchodzi decydujący okres. O wynikach wszystko już wiemy. Więcej było miłych niż niemiłych niespodzianek, więc powodem spadków być nie mogą. Rynek jednak wyglądał bardzo słabo i można podejrzewać, że trwa dystrybucja akcji. Na normalnej giełdzie założyłbym, że tak właśnie jest i że przymierzamy się do dużego spadku indeksów. Tyle, że nasz rynek nie jest dużą i płynną giełdą, a małym ryneczkiem o bardzo ograniczonej przez fundusze płynności. Można na nim przez długi czas utrzymywać wrażenie słabości po to, żeby w czasie jednej sesji odskoczyć mocno do góry.
Drugi tydzień z rzędu drożały obligacje i wzmacniał się złoty. To skutek zwiększania się poparcia dla planu Hausnera i odreagowanie po fali katastroficznych przepowiedni. Nie można jednak mówić o wejściu w trend boczny czy tym bardziej w trend wzrostowy. Niepokojąca sytuacja społeczna może utrudnić opanowanie sytuacji na rynku walutowym. Udało się odroczyć strajk kolejarzy, ale miesiąc protestu nadal trwa, a poza tym, jeśli rzeczywiście tego strajku nie będzie to ktoś musi za to zapłacić. Nie podoba mi się poza tym załatwianie problemów pod naciskiem groźby strajkowej. To z całą pewnością wywoła akcje następnych grup zawodowych – już w tym tygodniu rozpocznie się strajk górników. Skoro widać, co na rząd działa, to trzeba to stosować i żadne słowa potępienia nie pomogą. Jedynie zapobieganie strajkom na dużo wcześniejszym etapie konfliktu, albo nie uginanie się, jeśli już do nich dojdzie, byłoby skuteczną bronią. Zakładam jednak, że giełda nie będzie się tymi protestami przejmowała tak długo jak długo plan Hausnera będzie zdobywał poparcie ludzi, którzy o czymś w Polsce decydują. A poparcie rośnie — ostatnio pokazało to głosowanie w sprawie odwołania ministra. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że krzyk o kryzysie jest wywoływany sztucznie po to, żeby takie poparcie zdobyć. Ostatnio prawie jawnym tekstem napisała o tym „Rzeczpospolita”. A co się stanie, jeśli opozycja zmądrzeje i zamiast rzucać sloganami będzie pytała o metodologię liczenia ESA, 95 przy której zastosowaniu żadnego kryzysu nie ma?
Na giełdzie sytuacja byków pogarsza się. Linie trendów są już bardzo blisko, a nasze fundusze nie wykorzystały trendu bocznego w Stanach, żeby się od nich oddalić. Jeśli mam rację i w USA rozpocznie się korekta to będzie bardzo trudno te linie ocalić. Wigometr tym razem niczego nie podpowiada. Siły są wyrównane (po 41 procent byków i niedźwiedzi), ale bardzo mała ilość inwestorów obstawia „bez zmian”. Czyżby miało to oznaczać, że indeksy zmienią się właśnie nieznacznie? W zeszłym tygodniu widziałem kilka razy duże transakcje kupna po blisko tysiąc kontraktów. Podbijało to cenę nawet o 10 pkt. i dalej nic za tym nie szło, a sesje kończyły się bardzo różnie. Wydaje się, że ktoś duży akumuluje długie pozycje licząc na dłuższy ruch wzrostowy. Nie oznacza to, jednak, że się nie pomyli. Uważam, że polskie fundusze zrobią wszystko, żeby ocalić linie trendu średnioterminowego. Dlatego też, gdyby trendy załamały się mimo tych starań to byłby bardzo silny sygnał sprzedaży.