Wall Street wie, kto jest zwycięzcą

Justyna DąbrowskaJustyna Dąbrowska
opublikowano: 2017-02-19 22:00
zaktualizowano: 2017-02-19 16:16

Amerykańskie giełdy śrubują większość rekordów, ale inwestorów ani ekspertów poziom, na który wspięły się indeksy, nie przyprawia o lęk wysokości

Zakończona w ubiegłą środę seria pięciu z rzędu sesji, na których najważniejsze indeksy giełd amerykańskich biły rekord, była najdłuższą tego typu od 25 lat. Hossa na amerykańskim rynku trwa już przeszło osiem lat, więc dyskusje o nieuchronnej korekcie wzrostu są czymś naturalnym. Zdaniem ekspertów, sytuacja nie jest jednak nadzwyczajna.

Bloomberg

— W momencie, gdy rynek wspina się na rekordowy poziom, skupia na sobie uwagę większości inwestorów, przez co niejako prowokuje ich do aktywności. Dotyczy to zarówno indeksów, jak i notowań poszczególnych spółek. Częstym problemem jest przywiązywanie zbyt dużej wagi do wartości nominalnych, szczególnie wtedy, gdy osiągają jakąś okrągłą wartość — mówi Karol Godyń, zarządzający w Skarbiec TFI. Na potwierdzenie, ekspert przywołuje przykład z rodzimego podwórka — KGHM — którego akcje na początku stycznia tego roku przebiły się przez poziom 100 zł.

— Przekroczenie 100 zł za akcję miedziowego giganta wzmogło ruch wśród inwestorów, zarówno po stronie sprzedających, jak i kupujących. Ale gdyby kapitał spółki dzielił się na trzy razy więcej akcji, co oznacza, że za jedną płaciłoby się 33,3 zł, wątpię, aby przekroczenie tego poziomu wzbudziło takie samo zainteresowanie ze strony rynku. Dlatego sama cena pojedynczej akcji niewiele nam mówi — argumentuje zarządzający Skarbca.

Śpią na gotówce

Rafał Dobrowolski, zarządzający funduszem Tar Heel Capital Globalnej Innowacji, uzasadnienie dla wysokich wartości osiąganych przez indeksy amerykańskiej giełdy widzi w sile podmiotów wchodzących w ich skład.

— Główne indeksy amerykańskiej giełdy, takie jak S&P 500 czy Nasdaq, mają w swoim składzie najwięcej strukturalnych zwycięzców. Co ważne, nie tylko lokalnych, ale również globalnych, którzy w ostatnich latach byli w stanie zmienić naszą rzeczywistość, osiągając przy tym ogromne przepływy pieniężne. To, że amerykańskie firmy doszły do obecnych poziomów, to, oprócz sprzyjającego otoczenia makroekonomicznego, przede wszystkim zasługa właśnie dużych przepływów pieniężnych, które uzasadniają znaczną część ich wartości. To biznesowi, globalni zwycięzcy — mówi Rafał Dobrowolski.

Sztandarowym przykładem jest Facebook.

— To jeden z największych podmiotów, jeżeli chodzi o przychody reklamowe na świecie. Jest także liderem w obszarze tzw. social media, który skumulował w sobie sporą część przychodów zabranych m.in. telewizji, radiu czy gazetom. Inni globalni giganci, rodem z Wall Street, to np. Amazon, jeden z największych beneficjentów tego, że na całym świecie coraz więcej rzeczy kupujemy online czy korzystamy z aplikacji dostępnych w chmurze — dodaje Rafał Dobrowolski.

Wysokie oczekiwania

Eksperci zgodnie twierdzą, że podstawowym czynnikiem, który może dalej pchać amerykańską giełdę ku górze, są poprawiające się wyniki spółek. Jednak zdaniem Tomasza Bursy, wiceprezesa Opti TFI, sprostanie oczekiwaniom inwestorów może być dla amerykańskich firm niemałym wyzwaniem.

— Obecny poziom wycen amerykańskich spółek to średnio 18-krotność zysku za 2017 r., przy oczekiwaniu, że w tym roku ich zyski urosną o 14 proc. To dynamika nieobserwowana od kilku lat. Aby ją utrzymać, spółki muszą osiągnąć wyniki zgodne z oczekiwaniami inwestorów, a poprzeczka ustawiona jest wysoko. Aby spełnić rynkowe oczekiwania, niezbędna będzie m.in. kontynuacja odbicia na surowcach i dalsza poprawa wyników w sektorze finansowym, który korzysta na podwyżkach stóp procentowych — mówi Tomasz Bursa.

Zdaniem wiceprezesa Opti TFI, wyceny amerykańskich spółek nie są wygórowane. Są wysokie, ale — jak określa — nie szaleńczo. Jednak problemem może być, jego zdaniem, utrzymanie obserwowanej w ostatnich miesiącach bardzo wysokiej dynamiki wzrostu amerykańskiego rynku akcji.

— Najważniejsze z punktu widzenia giełdowej koniunktury są zyski spółek wchodzących w jej skład. Nie widzę podstaw do tego, aby w najbliższym czasie miały one spaść. Jednak dynamika wzrostu, z jaką mamy obecnie do czynienia na Wall Street, nie pozwala mi oczekiwać, aby takie tempo mogło utrzymać się do końca roku. Od początku stycznia nowojorska giełda urosła o średnio 5-6 proc. Historycznie średnioroczny wzrost to około 7 proc. Dlatego wydaje mi się, że w najbliższym czasie należy liczyć się z czymś na kształt pełzającej korekty. W związku z tym nie oczekiwałbym, że w tym roku amerykańska giełda będzie zachowywała się lepiej niż inne rynki rozwinięte — mówi Tomasz Bursa.

Ta analogia wróży Wall Street rychłą bessę

Jeśli podobieństwo ostatnich ponad dwudziestu lat na giełdzie nowojorskiej z okresem 1925-49 się utrzyma, to niebawem indeks S&P500wejdzie w bessę, zapowiada bank Stifel. Od 1871 r. amerykańskie akcje przynosiły po korekcie o inflację średnio 6,8-procentową stopę zwrotu rocznie, jednak jedne okresy stały pod znakiem spokojnych zwyżek, a inne były wyjątkowo burzliwe. Z takim burzliwym okresem naprzemiennych rynków byka i niedźwiedzia (a w gospodarce okresów poprawy koniunktury i deflacji) mamy do czynienia od 1995 r. Struktura fal w obecnej erze nasuwa analogię z latami 1925-47, zauważają specjaliści banku Stifel Barry Bannister i Jesse Cantor. Wówczas cykl rozpoczął się trwającą 4 lata szaleńczą hossą (hossa lat 1995-2000 trwała o rok dłużej), która wyniosła odtworzony wstecz indeks S&P500 z głęboko poniżej linii trendu do rekordowego przewartościowania. „Tak jak w 1918 r. zakończyła się pierwsza wojna światowa i od 1925 r. akcje zaczęły silnie drożeć pośród optymizmu wywołanego nową erą technologii i pokoju, tak w 1989 r. runął mur berliński, a optymizm co do nowej gospodarki zapoczątkował gwałtowną hossę, począwszy od 1995 r.” — zauważają specjaliści. W obu przypadkach przewartościowanie zakończyło się pęknięciem bańki, rządzący byli zmuszeni przeciwdziałać wynikającej z kryzysu deflacji, a indeks wchodził w okres głębokich wahań. Dno bess z okresu Wielkiego Kryzysu i tej po pęknięciu bańki internetowej oraz następujących po nich rynków byka wypadło w obu przypadkach odpowiednio w siódmym i dwunastym roku cyklu (różny charakter miała jednak druga bessa w cyklu — w latach 2007-09 była krótsza, jednak dużo głębsza niż w okresie 1937-42). Jeśli historyczna analogia się utrzyma, to obecna hossa na giełdzie nowojorskiej skończy się podobnie do tej kulminującej w 1946 r. Przy idealnym odwzorowaniu oznaczałoby to szczyt już w ubiegłym roku na wysokości linii historycznego trendu, po czym pośród rosnących napięć międzynarodowych aż do 2019 r. trwałaby ostatnia bessa burzliwego okresu. Dopiero osiągnięcie tego dna rozpoczęłoby długoterminową, nieprowadzącą do bańki, hossę, wynika z analogii. „W tym roku oczekujemy zwyżek S&P500, w 2018 r. powinno dojść do formowania szczytów, w miarę jak Fed będzie podnosił stopy, a w pierwszej połowie 2019 r. indeksy spadną o 20-25 proc. Proces dostosowania po kryzysie może potrwać nawet do połowy lat 20.” — napisali specjaliści Stifela. [MWIE]