Wielki Brat dyktuje warunki, ale innego nie mamy

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2014-06-04 00:00

Prezydent Barack Obama w Polsce

Jak każdy prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki, Barack Obama zawitał do Polski nie jakoś specjalnie, lecz w większym europejskim pakiecie. Cieszmy się, że 4 czerwca idealnie wpasował się w kalendarz, o którym wspominam w tekście powyżej (zobacz artykuł: Naprawdę zaczęło się Polsce). Wizyta z pewnością jest niezrównanie bardziej konkretna niż analogiczna w roku 2011. Przyczyną są rzecz jasna dramatyczne wydarzenia za wschodnią granicą Organizacji Traktatu Północnoatlantyckiego i zarazem Unii Europejskiej. Zabór Krymu przez Rosję oraz rozpalający się konflikt zbrojny na pograniczu ukraińsko-rosyjskim zdezaktualizowałydoktryny obronne zarówno całego NATO, jak i poszczególnych państw. Trzy lata temu Barack Obama spotkał się w Warszawie z liczną grupą prezydentów państw Europy Środkowej i Wschodniej, ale głównie kurtuazyjnie. Formuła wczorajszego spotkania była podobna, jednak skonkretyzowana: obecne były głowy tylko państw NATO, a rozmawiano o zwiększeniu amerykańskiej obecności wojskowej na wschodniej flance sojuszu.

Zobaczenie na żywo i z bliska prezydenta USA, zasadnie tytułowanego prezydentem świata, to zawsze atrakcja.

Dlatego we wtorek ranostawiłem się w hangarze na Okęciu, dokąd Barack Obama skierował pierwsze kroki po wylądowaniu wspólnie z Bronisławem Komorowskim. Prezydenci kurtuazyjnie spotkali się z polskimi i amerykańskimi pilotami F-16, które w liczbie czterech stanowiły tło. Trudno było uciec od wspomnień z 2003 r., gdy towarzyszyłem ówczesnemu premierowi Leszkowi Millerowi w wizycie w koncernie Lockheed Martin na finiszu wielomiliardowego przetargu na samolot wielozadaniowy. Pamiętam podniecenie naszej strony obiecywanym offsetem i naiwne nadzieje związane ze skokiem technologicznym polskiego przemysłu. Niedługo

potem rząd SLD podjął decyzję o zakupie właśnie F-16, odrzucając oferty europejskie. Tamta decyzja zyskała poparcie wszystkich sił politycznych i późniejszych ekip u władzy, po symboliczny odbiór pierwszego polskiego F-16 poleciał w 2007 r. premier Jarosław Kaczyński. Z perspektywy czasu i w całokształcie sytuacji postawienie na Amerykanów okazało się bezwzględnie słuszne. Ale naprawdę pożyteczny offset okazał się polską mrzonką, w amerykańskiej mentalności biznesowej po prostu nie mieści się taki haracz technologiczny.

Prezydent Bronisław Komorowski wczoraj zadeklarowałstarania o zwiększenie do 2 proc. PKB polskich wydatków obronnych. Dla prezydenta Baracka Obamy oczywistością jest przeznaczenie przez Polskę maksymalnej części zwiększanego budżetu wojskowego na zakup uzbrojenia amerykańskiego. I w takim pakiecie trzeba postrzegać jego dość mgliste zapowiedzi amerykańskiej aktywizacji militarnej w naszym regionie, a także w samej Polsce. Notabene rzucona przez prezydenta hipotetyczna kwota 1 mld USD brzmi miło dla ucha, ale np. Izrael, państwo raczej niewielkie, dostaje od Wuja Sama na zbrojenia corocznie bezzwrotnie 3 mld USD.

Amerykańska filozofia dominacji dotyczy oczywiście nie tylko sektora militarnego. Podczas rozmów Baracka Obamy z premierem Donaldem Tuskiem naturalnie wystąpil wątek rokowań UE z USA w sprawie Transatlantyckiego Partnerstwa Handlowo- -Inwestycyjnego (TTIP). Stronie amerykańskiej bardzo zależy na szybkim ukończeniu i podpisaniu tej największej umowy handlowej w dziejach świata — oczywiście na jej warunkach, które w niektórych punktach są nie do przyjęcia dla naszej strony Atlantyku. Teza zapisana w tytule jest może gorzka, ale prawdziwa.