WIG jest lepszy od średniej Dow Jones

Roman Przasnyski
opublikowano: 2012-05-02 00:00

GIEŁDA

Sprawdziliśmy zmiany 40 najpilniej śledzonych indeksów od rozpoczęcia fali wzrostowej w marcu 2009 r. Następnie podzieliliśmy wskaźniki na cztery grupy, stosując kryterium podobieństwa stóp zwrotu. W pierwszej dziesiątce indeksów, które zyskały najwięcej, mamy niemal identyczną reprezentację giełd z trzech kontynentów.

W jej skład wchodzi czterech reprezentantów Azji, trzech „Europejczyków” oraz trzy indeksy amerykańskie. Drugą cechą wspólną w tej grupie jest to, że składa się ona niemal wyłącznie z przedstawicieli rynków rozwijających się. Jedynym wyjątkiem jest Nasdaq. Nie jest to zaskoczenie. Podobieństwo wskaźników obrazujących koniunkturę na rynku spółek nowych technologii i szybko rosnących gospodarek wschodzących jest naturalne.

Naszym inwestorom analiza składu pierwszej dziesiątki wskazuje na utrzymującą się od dłuższego czasu atrakcyjność nieco niedocenianych rynków Rumunii i Turcji. Mamy do nich dostęp za pośrednictwem funduszy inwestycyjnych. Tego samego nie można powiedzieć o równie interesującym rynku estońskim. Większy galimatias panuje w kolejnych segmentach naszego zastawienia. W jego drugiej dziesiątce główne indeksy Wall Street i londyńskiego Citi sąsiadują z dwoma wskaźnikami warszawskimi, stawkę uzupełniają dwa azjatyckie tygrysy, przedstawiciel Ameryki Południowej oraz Łotwa i Norwegia.

Sąsiedztwo S&P500 i Dow Jonesa z brytyjskim FTSE, mimo powszechnie znanych różnic w sytuacji gospodarczej między USA a Europą, łatwo uzasadnić. W obu tych krajach prowadzona jest wyjątkowo luźna polityka pieniężna, oparta nie tylko na niskich stopach procentowych, lecz również na dodruku pieniądza. Co w tym gronie jednak robią WIG i mWIG40, znajdujące się na pozycjach wyższych niż Dow Jones, skoro drukarnie NBP są od dawna nieczynne, a RPP zastanawia się nad podwyżkami stóp procentowych? Prawdopodobnie korzystają bardziej ze statusu rynku wschodzącego niż opinii o zielonej wyspie.

Jeszcze większego dysonansu poznawczego można doznać, analizując skład trzeciej dziesiątki. Tu WIG20 i sWIG80 sąsiadują ze wskaźnikami z Frankfurtu, Kuala Lumpur, Budapesztu, Buenos Aires, Hongkongu i Tajwanu oraz Ottawy. Tu już żadnych prawidłowości doszukać się nie sposób. Mimo dużej różnorodności większa spójność pojawia się w ostatniej dziesiątce indeksów.

Mamy w niej z jednej strony Holandię, Belgię i Francję, z drugiej Rosję Bułgarię i Finlandię oraz Chiny, Japonię, Australię i Nową Zelandię. Oprócz kryterium geograficznego (Francja na czele marginalnych giełd europejskich, pierwsza liga azjatycka, Australia i Nowa Zelandia), widoczne są tu także logiczne związki o charakterze makroekonomicznym.

Francja, Belgia i Holandia cierpią solidarnie z powodu europejskich kłopotów. Spowolnienie chińskiej gospodarki współgra ze słabą kondycją giełd krajów, których ekonomia koncentruje się na surowcach, czyli Rosji i Australii.