Wojna polsko-polska się rozkręca. Politycy zwaśnionych partii atakują się nieustannie, okopani w swoich ideologicznych fortecach. Niechęć przenika coraz głębiej w tkankę społeczną. Wrogość wdziera się do naszych rodzin i dzieli je przy wigilijnym stole. Z powodu polityki syn odsuwa się od ojca, a siostra nie chce nawet spojrzeć na brata. Jeśli już siedzą razem, to tylko dla zachowania pozorów. Łamanie się opłatkiem to pusty gest. Ale przecież nie ma takiej nienawiści, której nie można choć na chwilę przezwyciężyć. Skoro na prawdziwym froncie człowiek mógł spojrzeć na drugiego z empatią, to dlaczego nie pod wspólnym dachem?
Pojednanie na ziemi niczyjej
Tak było w Wigilię 1914 r. W okopach pod Ypres w Belgii mimo wojennej zawieruchy pojawiły się świąteczne drzewka, a światło latarek i świec rozproszyło przytłaczający mrok. Najcięższe działa zamilkły, a zamiast wystrzałów rozległa się kolęda. Niemcy zaintonowali „Stille Nacht”, Brytyjczycy odpowiedzieli „Silent Night”. Wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Zmęczeni wojną żołnierze, wbrew zakazom dowódców, wyszli nieuzbrojeni naprzeciw siebie, by spotkać się na ziemi niczyjej. Uścisnęli sobie ręce, pokazywali zdjęcia matek, żon i dzieci. Dzielili się papierosami, słodyczami i alkoholem. Na jeden wieczór przestali być wrogami. Przypomnieli sobie, że wszyscy są podobni i tak samo tęsknią za swoimi bliskimi, bezpieczeństwem i pokojem.
Nazajutrz, 25 grudnia, walk nie wznowiono. Pierwszy dzień świąt przeznaczono na spokojne i godne pochowanie poległych. Kapelani obu armii poprowadzili wspólne modlitwy i ceremonie. Szeregowcy rozgrywali mecze piłkarskie, a oficerowie przymykali oczy na te nieprawdopodobne przejawy braterstwa. Nie wszyscy byli jednak zachwyceni. Marszałek John French, głównodowodzący brytyjskiego korpusu ekspedycyjnego, uznał „podobne ekscesy” za szkodliwe dla ducha bojowego i sprzeczne ze strategicznymi planami mocarstw. W końcu nadeszły rozkazy ze stolic zwaśnionych państw, by zakończyć pokojową idyllę i wrócić na stanowiska.
Zawieszenie walk utrzymało się do poranka drugiego dnia świąt, choć gdzieniegdzie przedłużono je nawet do Nowego Roku. Szacuje się, że w tym nieoficjalnym rozejmie mogło uczestniczyć aż sto tysięcy żołnierzy obu stron.
Był to spontaniczny poryw serc, który chwilowo zwyciężył nad logiką zabijania. Co prawda 7 grudnia 1914 r. papież Benedykt XV apelował o wstrzymanie rozlewu krwi przynajmniej w święta, niemniej możni tego świata zadbali, by ten głos nie dotarł do żołnierzy w okopach. Wojna nie zdążyła ich jednak jeszcze do końca zdeprawować. Wśród huku armat i trzasku karabinów rozbłysła iskierka człowieczeństwa, tak jasna, że na moment rozproszyła frontowe ciemności i sprawiła, że nieprzyjaciele rzucali się sobie w ramiona.
Polski akcent i przesłanie dla współczesnych
Takie rzeczy zdarzały się nie tylko w Belgii. Również nad Wisłą, gdzie rozdzieleni zaborami Polacy służyli w przeciwnych armiach, bywało podobnie. Felicjan Sławoj Składkowski, wówczas lekarz polowy w stopniu oficera (późniejszy generał i ostatni premier II RP), wspominał, jak pod Łowczówkiem walczył w legionach Józefa Piłsudskiego, gdy Austro-Węgry starły się z Rosją. Kiedy wieczorami cichł ostrzał, z obu stron okopów dobiegała ta sama kolęda „Bóg się rodzi”.
Czy w kolejnych latach już się nie pojawiały podobne próby pojednania? Owszem, ale zawsze na mniejszą skalę. Jednym z powodów był surowy zakaz generalicji, która traktowała takie gesty jako akty niesubordynacji zagrożone sądem polowym. Z czasem jednak interwencja z góry stawała się zbędna. Wojna stawała się coraz bardziej krwawa i rosła nienawiść, zwłaszcza że wielu żołnierzy chciało pomścić zabitych towarzyszy. Eskalacja działań zbrojnych skutecznie gasiła chęć bratania się. „Rozejm wydarzył się jeszcze przed pierwszym użyciem gazów bojowych i atakami z powietrza” – przypominał w 2004 r. na łamach BBC News brytyjski historyk wojskowości Andrew Robertshaw.
Trudno dziś zapomnieć o tzw. cudzie bożonarodzeniowym sprzed 110 lat, zwłaszcza kiedy w Polsce wyrastają ideologiczne okopy, a w powietrzu świszczą słowne kule. Zło jest potężne, lecz można je powstrzymać, choćby na czas świąt. Tak stało się tamtej wigilijnej nocy pod Ypres, gdy terkot karabinów i wybuchy bomb ustąpiły brzmieniu kolęd. Jeśli wtedy, na zamarzniętej ziemi wśród zapachu prochu, można było spojrzeć na wroga bez nienawiści, to i my potrafimy. Wystarczy pamiętać, że człowiek, nawet jeśli myśli inaczej, ciągle pozostaje naszym bliźnim.
Warto uświadomić sobie coś jeszcze: tak jak niegdyś sztabom generalnym nie w smak było zawieszenie broni, tak dziś niektóre siły polityczne nie chcą pokojowych gestów i zwykłej ludzkiej solidarności ponad podziałami. One żywią się naszymi urazami, gniewem. Jedynym wyjściem jest odmowa uczestniczenia w tej brudnej grze, zanim polaryzacja społeczeństwa osiągnie taki poziom, że nie będzie już jak skleić naszej wspólnoty i narodu.