Wilbo odbiło się od dna

Michalina SzczepańskaMichalina Szczepańska
opublikowano: 2013-12-02 00:00

Ożywione Wilbo chce popłynąć nawet do Japonii. Wierzyciele zagłosują nad układem w następnym kwartale.

Naprawdę głośno o Wilbo było w połowie zeszłego roku, gdy po kłótniach z niedoszłym partnerem — również rybnym — Seko, wnioskowało o upadłość. W tym czasie akcje sprzedali dwaj założyciele spółki — Waldemar Wilandt i Dariusz Bobiński, a zarządzanie przejęła Bożena Serzycka.

FOT. Krayker RGB Stock
FOT. Krayker RGB Stock
None
None

Po sześciu miesiącach robienia porządków deklaruje, że spółka na trwałe odbiła się od dna — w III kw. spółka pokazała 56 tys. zł zysku netto. W sumie po trzech kwartałach na poziomie netto pozostaje pod kreską ze stratą 816 tys. zł netto przy przychodach 31,8 mln zł, czyli o połowę niższych niż rok wcześniej.

— W 2014 r. obroty powinny powrócić do poziomu sprzed roku, czyli ponad 60 mln zł. Wtedy też będziemy wykorzystywać większość mocy, więc pomyślimy o ich zwiększeniu — mówi Bożena Serzycka.

Z poważnymi decyzjami inwestycyjnymi spółka musi poczekać do porozumienia z wierzycielami. — W I kw. 2014 r. nasi wierzyciele będą głosować nad układem. W spółce wiele udało nam się już naprawić, więc wierzę, że układ zostanie zatwierdzony — deklaruje prezes. Wtedy też spółka ma ogłosić szczegółową strategię. Na razie chwali się wzrostem za granicą.

Połowę produkcji kierujemy dzisiaj na eksport. Zagraniczne kontrakty dają nam lepsze marże, a nasze ryby trafiają dzisiaj głównie do Europy. Jednocześnie prowadzimy rozmowy w północnej Afryce, a nawet Japonii, dla której jesteśmy cenowo atrakcyjnym dostawcą — mówi Bożena Serzycka. Nad Wisłą Wilbo liczy też na sentyment dawnych klientów.

— Poprzedni zarządzający zrezygnowali z marki Dal Pesca, której mrożonki cieszyły się sporą rozpoznawalnością i te same produkty sprzedawano pod marką Neptun, kojarzącą się głównie z konserwamirybnymi. Był to błąd, bo Neptun w wersji mrożonej się nie przyjął. Wracamy więc do korzeni — twierdzi prezes.

Statystyczny Polak wciąż zawodzi. W ubiegłym roku średnie spożycie ryb spadło z 6 kg do 5,4-5,6 kg netto — wynika z danych Polskiego Stowarzyszenia Przetwórców Ryb. Bożena Serzycka wierzy, że wzrost rynku to tylko kwestia czasu.

— Kiedyś nie było w Polsce sushi i innych ryb niż śledź czy dorsz, a dzisiaj konsumenci mają w czym wybierać. Tradycja spożywania ryb tylko w piątek zaczyna powoli zanikać — dodaje prezes Wilbo.