Wpływ kryzysu w Rosji jest większy, niż myśleliśmy

Andrzej Nierychło
opublikowano: 1998-10-26 00:00

Wpływ kryzysu w Rosji jest większy, niż myśleliśmy

Człowiek mniej zorientowany może mieć poczucie schizofrenicznego rozdwojenia. Z jednej strony, od miesięcy bombardowany jest informacjami o pomyślnej, by nie rzec — znakomitej sytuacji gospodarczej kraju. Napływ takich informacji i opinii nasilił się nawet po wybuchu kryzysu rosyjskiego, który — zamiast pogrążyć i polską ekonomikę — dowieść miał ostatecznie, że nasza gospodarka jest już raz na zawsze zokcydentalizowana i uniezależniona od mroźnych powiewów ze Wschodu.

RZECZ nie tylko w propagandowych zabiegach warszawskiego rządu. Oto bowiem najbardziej prestiżowy w branży tygodnik „Economist” umieścił właśnie Polskę na drugim miejscu wśród wschodzących gospodarek świata, jeśli idzie o tempo rozwoju w bieżącym i przyszłym roku. Rzecz nie do pogardzenia, gdyż lista „Economist” obejmuje bodaj pół globu, jeśli mierzyć to zaludnieniem, a liderem, jedynym wyprzedzającym Polskę, są Chiny, z którymi raczej trudno się dzisiaj porównywać, nawet przy użyciu tylko względnych wskaźników. Według brytyjskiego pisma, Polska wyprzedziła już inne państwa naszego regionu, w tym Czechy i Węgry, którym jeszcze niedawno ustępowała. Takie zestawienie może naprawdę wiele pomóc, na przykład przy podejmowaniu decyzji o rozpoczęciu tu jakiejś dużej inwestycji.

ALE Z DRUGIEJ strony, człowiek dowiaduje się nagle, że tylko w ciągu 20 dni września deficyt w handlu z zagranicą wyniósł aż 900 milionów dolarów, podczas gdy przez cały sierpień nie przekroczył 700 milionów, a w ogóle miał w tym roku, aż do września, tendencję malejącą. Liczby te dotyczą samej wymiany towarowej, bez operacji pieniężnych państwa i bez handlu przygranicznego i bazarowego; skądinąd wiadomo, że ten ostatni ratował przez minione lata bilans handlowy, a teraz zamarł, co widać gołym okiem.

TEN PRAWIE miliard dolarów deficytu powstał zaledwie w dwie dekady wskutek kryzysu rosyjskiego. Łatwo obliczyć, że w skali całego miesiąca deficyt handlowy w stosunku do sierpnia może zwiększyć się o 100 procent! Mechanizm jest prosty. W Rosji rozsypał się system bankowy, zatem w trosce o swoje pieniądze dostawcy wstrzymali wysyłkę towarów do tego kraju. Jednocześnie importerzy rosyjscy ograniczyli zamówienia. I choć rzeczywiście polska gospodarka nie jest już zależna od rosyjskiej tak jak kiedyś, to jednak udział Rosji (wraz z krajami WNP) w polskim handlu zagranicznym wynosi 17 procent, co nie jest bagatelą. Teraz szacuje się, że wymiana z tym partnerem zmniejszy się w tym roku o 20 procent. Ale dokona się to w ostatnich czterech miesiącach roku! Skala krachu może być więc niemała.

RYZYKO perturbacji w handlu z Rosją polega na przeniesieniu ich skutków do Polski. Po pierwsze, istnieją branże, które dotąd kierowały na rynek wschodni więcej niż te średnie 17 procent swego wywozu. Są to m.in. fabryki farmaceutyczne i producenci żywności. Z dnia na dzień firmy te znalazły się w poważnych opałach. Po drugie, nie sprzedane w Rosji towary będą oferowane na polskim rynku, a ten na brak podaży nie cierpi. Tu jesteśmy już blisko klasycznej definicji wielkich kryzysów, które zaczynają się zwykle od szybko rosnącej przewagi podaży nad popytem. Następne kroki to redukowanie produkcji, zmniejszanie zatrudnienia — i tak gospodarka wpada w naprawdę niebezpieczny wir.

SZCZĘŚCIEM, spełnienie się takiego czarnego scenariusza nie jest jeszcze przesądzone, ale nie jest też wykluczone. Nie zapobiegnie temu żadna, najbardziej nawet genialna decyzja centralna. Wyjście jest tylko jedno — dalsze, mozolne przeorientowywanie rynków zbytu, przez poszukiwanie wciąż nowych partnerów i jednocześnie próba ułożenia w nowy sposób stosunków z Rosją tak, by sprawy dały się załatwiać w warunkach takich, jakie są. Że jest to możliwe, świadczy zawarcie właśnie teraz wielkiej umowy na sprzedaż do Rosji żywności za ponad 200 mln dolarów przez Bartimpex.

NAJTRUDNIEJSZE zadanie w pokonaniu trudności przypada zatem samym przedsiębiorstwom. Państwo może im sporo pomóc, na przykład w przecieraniu nowych szlaków, ale punkt ciążenia leży teraz w firmach.