W poniedziałek inwestorzy w USA nie mieli powodów do zadowolenia. Owszem, działania na froncie trwały, ale przede wszystkim był to ostrzał artyleryjski i bombardowania. W niczym nie zmieniało to faktu, że ofensywa na Bagdad stanęła w miejscu, a termin zakończenia wojny się odwlecze. Już ten fakt musiał wywołać spadki indeksów. I nie chodzi tu tylko o samo rozczarowanie, ale i o to, że im dłuższa wojna, tym większe koszty.
Jakby na potwierdzenie tych obaw okazało się, że indeks aktywności gospodarki w rejonie Chicago spadł w marcu poniżej krytycznego poziomu 50 pkt. Zejście poniżej poziomu 50 pkt. sygnalizuje, że gospodarka kurczy się. Poza tym Stowarzyszenie Przemysłu Półprzewodników (SIA) poinformowało, że sprzedaż w ujęciu globalnym spadła w lutym w porównaniu ze styczniem. To przeceniło sektor producentów półprzewodników. Jednocześnie rosła cena ropy naftowej i złota, a słabł dolar.
Trzeba jednak brać pod uwagę, że sytuacja w Iraku z każdą sesją będzie mniej wpływać na rynki. Nie twierdzę, że nie będzie miała w ogóle wpływu. Sukcesy koalicji będą witane wzrostami, a klęski spadkami. Jednak wkrótce przestanie się dyskontować to, że wojna będzie trwała długo. Zarówno w telewizjach, jak i gazetach informacje o Iraku nadal są pierwszoplanowe, ale coraz krótsze i niedługo zaczną być wypierane przez inne wydarzenia. Uważam, że ostatnie dni uzmysłowiły inwestorom, że wojna nie zakończy się w ciągu dwóch tygodni. Ten, kogo to niepokoiło, na początku tygodnia zdążył już sprzedać akcje. Teraz wystarczy byle impuls, by zaczęto znowu mówić, że po wojnie będzie lepiej, a sama wojna wcale nie musi być długa. Amerykanie święcie wierzą, że za 2-3 tygodnie zdobędą Bagdad. Nie mówię, że tak nie będzie — na wojnie wszystko jest możliwe. Na razie jednak wydaje się to po prostu chciejstwem.
Po sesji w USA na rynki dotarły dwie dobre informacje. American Airlines porozumiały się ze związkami zawodowymi i na razie nie ma mowy o bankructwie. Poza tym Advanced Micro Devices i Fujitsu zawarły umowę o połączeniu sił w produkcji pamięci używanych w telefonach komórkowych i kamerach wideo. Stworzyły potencjał ustępujący jedynie Intelowi. To dawało nadzieję na odbicie podczas wczorajszej sesji w Stanach i pomagało rynkom europejskim, mimo że dane makro były fatalne. Indeksy aktywności gospodarek zanurzyły się wyraźnie pod poziom 50 pkt, a bezrobocie wzrosło. Sesja była bardzo nerwowa — od sporych plusów do minusów i z powrotem, a inwestorzy nie mogli się zdecydować, co robić.
Dziś znów otrzymamy serię danych makro. W Eurolandzie o 12.00 zostanie podana dynamika sprzedaży detalicznej (prognoza +1,5 proc. m/m i –0,8 proc. r/r). O 17.00 w USA na rynek dotrze raport o zamówieniach fabrycznych w lutym (prognoza: minus 0,7 proc.). Wpływ tych danych na rynki będzie jednak niewielki.
Dane o polskim bilansie płatniczym nie zachwyciły inwestorów. Eksport nadal wzrastał w porównaniu z zeszłym rokiem, ale import znacznie spadł. Nie ma sensu na podstawie jednego miesiąca wyciągać wniosków, ale to może sugerować, że spada import inwestycyjny, a to z kolei, że ożywienie gospodarcze może się odsunąć w czasie. Ciekawy był wczorajszy odczyt Wskaźnika koniunktury rynku kapitałowego. 31 proc. ankietowanych przewiduje, że na koniec tygodnia indeks WIG20 wzrośnie, 23 proc. oczekuje spadku. Nie ma ani zdecydowanej liczby byków (jak było w zeszłym tygodniu), ani niedźwiedzi, czyli zapewne spokojnie wcale nie będzie i należy oczekiwać dużych zmian indeksu.
Sama sesja rozpoczęła się od małego wzrostu, a potem rynek pulsował tak jak inne giełdy europejskie, a obrót był bardzo mały. Nie było widać przekonania do żadnego poważnego ruchu. Dziś powinno być podobnie, o ile podczas sesji w USA lub na froncie w Iraku nie zajdą istotne zmiany.