Wspólna polityka energetyczna nakazem chwili

Janusz Lewandowski
opublikowano: 2006-01-06 00:00

Nowi pracodawcy byłego niemieckiego kanclerza Gerharda Schrödera mocno namieszali. Pozostając na uboczu gazowego konfliktu, niemiecki patron bałtyckiej rury jest jednak postacią symboliczną w problemie „bezpieczeństwo energetyczne”. Mam nadzieję, że symbolizuje przeszłość, a nie przyszłość, albowiem przyszłość to dopisanie polityki energetycznej do zadań wspólnotowych. Europa wzięła bezbolesną lekcję, pozwalającą odróżnić Gazprom od dostawców komercyjnych. Zachodni odbiorcy nawet się nie poparzyli, ale wnet pojęli polityczną moc gazowego kurka, mimo że stopień zależności Zachodu od rosyjskiego gazu (Austria 74 proc., Niemcy 39 proc., Włochy 30 proc., Francja 26 proc.) nie równa się prawie 100-procentowej zależności państw bałtyckich, Słowacji, Finlandii i Bułgarii.

Dotychczas Europa była przeczulona na punkcie zaopatrzenia w żywność. Teraz dociera do nas prosta prawda, iż stary kontynent jest wprawdzie samowystarczalny żywnościowo, ale skazany na import surowców energetycznych. Tu zaś występuje ryzyko polityczne innego kalibru. Na ropie i gazie siedzą ludy, które kulturowo i religijnie mogą mieć na pieńku z cywilizacją zachodnią.

W tej sytuacji były kanclerz Schröder, wciągnięty na listę władz rosyjsko-niemieckiego projektu gazowego, kierowanego przez byłego majora NRD-owskiej bezpieki Matthiasa Warniga, wydaje się postacią surrealistyczną — z filmu grozy. Ale rzecz dzieje się naprawdę! Wnioski powinna wyciągać Angela Merkel, kreowana na Madame Europa po udanym debiucie na budżetowym szczycie w Brukseli.

Janusz Lewandowski, europoseł PO