W poprzedniej perspektywie uczelnie i jednostki naukowe dostały z Brukseli mnóstwo pieniędzy, za które postawiły efektowne laboratoria i centra badawczo-rozwojowe. Jednak teraz w wielu przypadkach lśniące obiekty świecą pustkami, nowoczesny sprzęt jest niewykorzystywany — a jeśli już, to nie służy komercjalizacji projektów, tylko celom dydaktycznym.



Dlatego Komisja Europejska w nowym rozdaniu funduszy postanowiła położyć znacznie większy nacisk na współpracę obu środowisk. Teraz priorytetem są wspólne projekty. I nie chodzi o przedsięwzięcia badawcze, ale takie, których efektem będzie wprowadzenie na rynek nowych produktów lub usług. Komercjalizacja — to główny cel planowanych projektów.
Nie dzielimy się
Tymczasem wszystkie badania wskazują, że w Polsce przedsiębiorcy i naukowcy rzadko kiedy mają ze sobą po drodze. Firmy najchętniej realizowałyby projekty samodzielnie. Dlaczego więc współpracują? Bo jest to niezbędne do przeprowadzenia projektów badawczych — odpowiada 68 proc. przedsiębiorców zapytanych przez Deloitte. Połowa respondentów mówi, że „jest to konieczne do aplikowania o wsparcie”, a 41 proc. motywuje swoją decyzję o kooperacji chęcią otrzymania większych funduszy.
Jeśli nie byłoby dotacyjnego impulsu, wielu z nich omijałoby jednostki naukowe szerokim łukiem. — Odsetek firm współpracujących z innymi podmiotami przy projektach B+R w ubiegłym roku mocno spadł. Co ciekawe, to trend odwrotny to tego, który obserwujemy w najbardziej rozwiniętych gospodarkach opartych na wiedzy. Tam liczba współpracujących ze sobą podmiotów zdecydowanie rośnie, a na popularności zyskuje model otwartych innowacji, w którym wiedza i doświadczenia są wymieniane między doświadczonymi przedsiębiorcami, start-upami i instytutami badawczymi. W Polsce jest tendencja odwrotna — mówi Magdalena Burnat-Mikosz, partner zarządzająca z Deloitte.
Polscy przedsiębiorcy tak boją się dzielić wypracowanymi rozwiązaniami, że nie chcą ich patentować, bo wymaga to upublicznienia danych. Za najbardziej pewną metodę ochrony własności intelektualnej uważają nie prawa autorskie (ten sposób preferuje 42 proc. pytanych przedsiębiorców), nie znaki towarowe (38 proc.) — ale tajemnicę przedsiębiorstwa (aż 77 proc.). Wciąż są nieufni, jeśli chodzi o potencjalną współpracę, zwłaszcza z naukowcami. Co zrobić, aby zachęcić oba środowiska do kooperacji?
Bez kontaktu
— Powinniśmy spojrzeć na innowację z innej perspektywy. Bo ona jest najczęściej efektem synergii — między człowiekiem z pomysłem, osobą przedsiębiorczą i kimś, kto ma kapitał. Ale te osoby muszą się spotkać, musi powstać zespół. Problemem jest to, że takie osoby nie mają ze sobą kontaktu. Zbyt mało jest spotkań, które łączyłyby pomysłodawców z tymi, które wiedzą, jak wyegzekwować go w ramach projektu. Jednak, z całym szacunkiem, ciężko sobie wyobrazić, że prezes dużego przedsiębiorstwa i dziekan wydziału razem stworzyli innowację. One najczęściej są tworzone przez pasjonatów, osoby zmotywowane, które chcą zmieniać rzeczywistość — uważa Łukasz Smacki, prezes zarządu spółki k12, który kieruje również Fundacją Startup Reactor zajmującą się rozwojem innowacji na Śląsku.
Brakuje łączników obu środowisk. Mogą nimi być m.in. spółki celowe powoływane przez uczelnie. Przykładem takiej jednostki jest SPIN-US, spółka utworzona przez Uniwersytet Śląski.
— Naukowiec czy przedsiębiorca nie ma czasu, aby wydzwaniać i szukać partnerów. My jesteśmy tym pośrednikiem i brokerem, który pomaga jednej i drugiej stronie — biznesowi w przebiciu się ze wszystkimi trudnymi procedurami, które są na uczelniach, a z drugiej strony — naukowcom w szukaniu możliwości bezpośredniego przedstawienia swojej oferty. I chodzi tu nie tylko o infrastrukturę, ale też pomysły oraz ekspertów, którzy są chętni do zaangażowania się w projekt. Takich spotkań jest coraz więcej — mówi Katarzyna Papież-Pawełczak, prezes spółki SPIN-US.
Efekt tylko w zespole
Strona uczelniana przedstawia na nich swoje rozwiązania w określonym obszarze tematycznym. — Podczas tych spotkań w wielu przypadkach nie wchodzi się głęboko w szczegóły technologiczne, bo na to jest czas później — tu chodzi o to, aby zainteresować rynek, zainspirować. Bo często przedsiębiorca chciałby zrealizować cos innowacyjnego, ale potrzebuje inspiracji, tego, aby ktoś pomógł mu wykreować pewne rozwiązania czy pomysł na usługę. Ten twórca jest tu najważniejszym elementem.
Są sytuacje, gdy powstaje rozwiązanie, które wydaje się bardzo atrakcyjne, zainteresowany jest nim rynek i fundusze wysokiego ryzyka. Możemy organizować setki spotkań, ale jeśli nie będzie współpracy między twórcą rozwiązania a innymi osobami z tego systemu, to te innowacje nie powstaną — podkreśla Katarzyna Papież-Pawełczak. Samo wymyślenie produktu to za mało — o sukcesie można mówić wtedy, gdy się go sprzeda. Jaką drogę wybrać, aby komercjalizacja była skuteczna? To zagadnienie, nad którym głowią się wszystkie strony zaangażowane w innowacje.
— Jeśli chodzi o metody efektywnej komercjalizacji, mamy do wyboru dwa podejścia. Pierwsze klasyczne, podażowe, w którym źródłem innowacyjności jest nauka — czyli najpierw tworzymy rozwiązanie, a potem szukamy, gdzie można byłoby je zastosować. I drugie, podażowe, w którym potrzeby w obszarze innowacyjności kreuje przede wszystkim przemysł, firmy, które potem współpracują z sektorem naukowym. I to jest droga na najbliższe lata.
Bardzo podoba mi się podejście, aby w tej perspektywie położyć w pierwszej kolejności nacisk na finansowanie przemysłu, a potem nauki. Ale warto pamiętać, że do współpracy są zobowiązane i muszą się jej nauczyć obie strony. Ben niej tych pieniędzy nie będzie — podkreśla Jarosław Pichla, wicedyrektor departamentu projektów własnych Agencji Rozwoju Przemysłu.