Kafe Zielony Niedźwiedź to bardzo młoda restauracja. Mimo to ma już wielu miłośników. Stała się trendy. Niełatwo do niej trafić, choć adres ma pozornie prosty: Smolna 4.
Nawet wielu rodowitych warszawiaków uważa, że ulica Smolna ciągnie się
od Nowego Światu tylko do dworca kolejowego Powiśle. To duży błąd. Aby
trafić na Smolną 4 (matecznik Niedźwiedzia), trzeba tuż koło dworca
zejść schodami w dół skarpy. Aż dziw bierze, jak tam przestronnie i
zielono. Prosi się wręcz, by przycupnąć latem w ogródku i wysączyć
kieliszek wina. A mają ich tam sporo, w tym zaskakująco duży wybór win
węgierskich.
JAJKA HRABIEGO ESTERHAZY
Życie w Niedźwiedziu zaczyna się od śniadania. Co akurat
konkretnego dnia tam dają, wypisane jest kredą na tablicy. Bywają
śniadaniowe standardy, bywają też unikaty. Jak… jajka hrabiego
Esterhazy. Niekoniecznie zamówilibyśmy je w ciemno. Stałego menu w
Niedźwiedziu nie ma. Dlaczego? Stawiają na świeżość i sezonowość
produktów. Wtajemniczeni wiedzą już na przykład, że przysmaki z Mazur
przywożone są we wtorki wieczorem (ryby, ekologiczna jagnięcina), za to
morskie ryby (prawie prosto z sieci) dolatują z Portugalii w piątki.
Wieczorem są już w Niedźwiedziu na stole.
INKWIZYCYJNE SKOJARZENIA
Kiedy wpadliśmy tam w sobotę, w ofercie dnia (oprócz rzeczonych jaj)
zaintrygowały nas także kacze języki. Zamówiliśmy przekonani, że to
kolejna restauracyjna licentia poetica. Ku naszemu zdziwieniu podano
smażone oryginały. Bardzo nam zasmakowały — mimo wcześniejszych
inkwizycyjnych skojarzeń. Białe węgierskie (Lenkey Harslevelu 2007) też
polubiły. Radośnie się z nim rozgadały. Śmiechom i chichom nie było
końca.
Drugim zaskoczeniem były gołąbki w kapuście nadziewane rybami (z Mazur).
Delikatne, kokieteryjnie otulone pomidorowym szalem. Po wcześniejszym
udanym mariażu pomyśleliśmy, że można by je też zeswatać z jakimś
węgierskim kolegą (Simon Kiralyleanyka 2011). Niestety wybór poszedł w
złym kierunku. Lekko pikantne gołąbki od razu się z Węgrem pożarły. Po
polsku gardłowały, że psuje ich smak. Nic nie rozumiał. Gdy natomiast w
kieliszki polano Słoweńca (Ljutomercan Kwartet, 2012), wśród gołąbków
dało się słyszeć przymilne gruchanie. Słoweniec je wyraźnie
usatysfakcjonował. Z zup zaproponowano nam krem z buraka. Z początku się
wzdragaliśmy, ale w końcu poszliśmy na całość. I pełne zaskoczenie —
krem był zjawiskowy — koniecznie spróbować!
ZADUMA NAD SCHABOWYM
Wprawdzie już od wejścia zdecydowani byliśmy na kotlet schabowy, nie
mogliśmy sobie jednak odmówić spróbowania przed nim jagnięcych
pielmieni. Były jak trzeba — kolejna rekomendacja! Schabowy ze
złotnickiej wieprzowiny (bieżący import z Wielkopolski) pojawił się z
rydzami. Był pachnący (smażony na smalcu), gruby na dwa palce, z
chrupiącą panierką. No i z pokaźną kosteczką. Żaden tam pokutujący po
restauracjach panierowany opłatek wysmażany na starym oleju.
Konkluzja? Był zaskakująco dobry. Taki jak u mamy! Obgryzając kostkę
(dla elegancji zasłaniając się gazetą) i sącząc białego Austriaka
(Riesling Alte Rebe, 2008, Zohrer, Krems), popadliśmy w przyjemną
zadumę. Rozważaliśmy, co zamówić na deser. W końcu wybraliśmy leciutki,
kremowy sernik. &
Kafe Zielony Niedźwiedź
Warszawa, ul. Smolna 4
-
Ogólne wrażenie 5,0
-
Karta win 5,0
-
Potrawy 5,0
-
Wystrój wnętrza 4,5
-
Obsługa 5,0
-
Na biznes lunch 5,0
-
Na obiad z rodziną(latem) 5,0
© ℗
Podpis: prof. Stanisław J. Majcherczyk