Zacznijmy w sposób bardziej normalny — od danych makro w Stanach Zjednoczonych. Kolejne dane i kolejna fatalna informacja. Indeks aktywności produkcyjnej części gospodarki (ISM) spadł do 46,2 pkt. Dużo poniżej prognoz i znacznie poniżej krytycznego poziomu 50 pkt., który oddziela rozwój od zwijania się gospodarki. Podobnie było w Eurolandzie. Indeksy aktywności gospodarek zanurzyły się wyraźnie pod poziom 50 pkt. Tak jak można było oczekiwać inwestorzy zlekceważyli te raporty. Zlekceważyli również informację sieci sprzedaży detalicznej Best Buy, która ostrzegła, że wyniki pierwszego kwartału będą gorsze od prognoz. A sprzedaż detaliczna odzwierciedla to, co robi konsument odpowiadający za 2/3 gospodarki. Wszystko według zasady, że „po wojnie będzie lepiej”. Można by powiedzieć, że reakcja rynku była typowa dla hossy, że wojna się już nie liczy, a inwestorzy dyskontują przyszłość.
Można by, ale się nie da. Wczoraj był 1 kwietnia (Fool’s day – dzień głupca). To może trochę tłumaczy reakcje inwestorów. Bo to nie była zdrowa reakcja na złe dane makro podparta wzrostem kursu AMR po informacji, że oddaliło się niebezpieczeństwo bankructwa American Airlines. Rynek ruszył do góry po tym jak orędzie Saddama Hussajna do narodu odczytał nie sam Hussajn, a minister informacji. Inwestorzy zaczęli mieć nadzieję, że dyktator nie żyje, albo jest ciężko ranny. Piszę o „fool’s day”, bo jak pokazywano Saddama w telewizji to wielu podejrzewało, że to sobowtór (a podobno ma trzech). Jak się nie pokazał, to nikomu nie wpadło do głowy pytanie: dlaczego nie podstawili żadnego sobowtóra? Wzrost indeksów jest tak mocno zafałszowany tym bezpośrednim impulsem, który sprowokował popyt, że nie sposób o rynku niczego rozsądnego powiedzieć. Zastanówmy się, co będzie, jeśli jutro Hussajn się pojawi? Spadki z rozczarowania, że żyje? Jednak od strony technicznej ta zwyżka jest bardzo cenna. Wsparcia i średnie 50. sesyjne powstrzymały spadki, a indeksy ruszyły do góry idealnie w tym momencie, w którym powinny to zrobić. Za wcześnie na twierdzenie, że zaczyna się trzecia fala korekty, ale takie nadzieje się wyraźnie wzmacniają.
Trzeba brać pod uwagę, że sytuacja w Iraku z każdą sesją będzie mniej wpływać na rynki. Nie twierdzę, ze nie będzie miała wpływu. Sukcesy koalicji będą witane wzrostami, a klęski spadkami. Jednak wkrótce przestanie się dyskontować to, że wojna będzie trwała długo. Zarówno w telewizjach jak i gazetach informacje o wojnie nadal są pierwszoplanowe, ale coraz krótsze i niedługo zaczną być wypierane przez inne wydarzenia. Uważam, że ostatnie dni uzmysłowiły inwestorom, że wojna nie zakończy się w ciągu 2 tygodni i ten, kogo to niepokoiło sprzedał akcje na początku tygodnia. Teraz wystarczy byle impuls, żeby zaczęto znowu mówić, że po wojnie będzie lepiej, a sama wojna wcale nie musi być długa.
U nas dane o bilansie płatniczym nie zachwyciły inwestorów, ale wpływu na sesję nie miały. Owszem, eksport nadal był wyższy w porównaniu do zeszłego roku (o 7,5 pro.), ale import znacznie spadł (o 5,1 proc.). Oczywiście nie ma sensu na podstawie jednego miesiąca wyciągać wniosków, ale to może sugerować, że spada import inwestycyjny, a to z kolei może oznaczać, że ożywienie gospodarcze może się odsunąć w czasie. Ciekawy był wczorajszy odczyt Wskaźnika Koniunktury Rynku Kapitałowego. Wśród ankietowanych 31% przewiduje wzrost indeksu WIG20, a 23% jego spadek na konie tygodnia. Nie ma ani zdecydowanej ilości byków (jak było w zeszłym tygodniu), ani niedźwiedzi. Wskazania są neutralne (plus. minus 1,5% na koniec tygodnia), czyli zapewne tak nie będzie i należy oczekiwać dużej zmiany indeksu. Wczorajsza sesja była bez historii. Nie było przekonania do żadnego poważnego ruchu, a obrót był znikomy. Jeśli w Stanach Zjednoczonych sesje zakończyły się sensownymi wzrostami to dzisiaj nasze indeksy powinny wzrastać. W innym przypadku czeka nas znowu marazm.